niedziela, 5 lipca 2009

Praca, męskie wzruszenia i rakieta tenisowa:)

Ostatnio moje życie właściwie toczy się pod znakiem pracy. Przykre. Najbardziej przykre, że o tym piszę. Czy to znaczy, że niedługo stanę się ograniczonym umysłowo, nudnym pingwinem? Jak już to chińskim dzieciaczkiem w drodze do fabryki ideologii mao, w poszukiwaniu czerwonej książeczki, skoro już nawiązujemy do stylu ubierania:)

Może zrobię małe podsumowanie ostatnich dni, tak chyba będzie bezpieczniej, żeby nie wkraczać na grunt jadnakowoż grząski, pominę pewne napięcia na poziomie minus 10, pomiędzy moi a kanadyjskimi przedstawicielami ludu pracującego - a zatem pokonałam kawał ściany, której nienawidzę, a później skopałam jej chwyty "żeby nie wiedziały którędy na górę", robię dietę odchudzającą kotom oraz próbuję je wytresować, ale sierściuchy moje wysiłki mają w głębokim poważaniu (i patrzą na mnie z politowaniem), czytam 4 książki jednocześnie, kolejny raz obejrzałam w kinie Transformersów, naprawdę czadowe z nich roboty (znaczy autoboty:)), oraz otrzymałam pierwszą lekcję tenisa ziemnego pod znamienitym tytułem: "w przypływie spontaniczności połączonej z dużą ilością adrenaliny już bez katalizatorów można rozwalić rakietę, a adrenalina plus lekkie podirytowanie plus motoryzacja równa się kontuzja". Takie tam warte zapamiętania przemyślenia.

1 komentarz:

  1. Pamiętam swoją lekcję tenisa. Czułam, że byłam beznadziejna, ale nie poddawałam się. Początki były niezwykle trudne, bo nie szło mi dobrze. Dziś jednak jestem bardzo dobrą tenisistką - amatorką

    OdpowiedzUsuń