Ostatnio moje życie właściwie toczy się pod znakiem pracy. Przykre. Najbardziej przykre, że o tym piszę. Czy to znaczy, że niedługo stanę się ograniczonym umysłowo, nudnym pingwinem? Jak już to chińskim dzieciaczkiem w drodze do fabryki ideologii mao, w poszukiwaniu czerwonej książeczki, skoro już nawiązujemy do stylu ubierania:)
Może zrobię małe podsumowanie ostatnich dni, tak chyba będzie bezpieczniej, żeby nie wkraczać na grunt jadnakowoż grząski, pominę pewne napięcia na poziomie minus 10, pomiędzy moi a kanadyjskimi przedstawicielami ludu pracującego - a zatem pokonałam kawał ściany, której nienawidzę, a później skopałam jej chwyty "żeby nie wiedziały którędy na górę", robię dietę odchudzającą kotom oraz próbuję je wytresować, ale sierściuchy moje wysiłki mają w głębokim poważaniu (i patrzą na mnie z politowaniem), czytam 4 książki jednocześnie, kolejny raz obejrzałam w kinie Transformersów, naprawdę czadowe z nich roboty (znaczy autoboty:)), oraz otrzymałam pierwszą lekcję tenisa ziemnego pod znamienitym tytułem: "w przypływie spontaniczności połączonej z dużą ilością adrenaliny już bez katalizatorów można rozwalić rakietę, a adrenalina plus lekkie podirytowanie plus motoryzacja równa się kontuzja". Takie tam warte zapamiętania przemyślenia.
Pamiętam swoją lekcję tenisa. Czułam, że byłam beznadziejna, ale nie poddawałam się. Początki były niezwykle trudne, bo nie szło mi dobrze. Dziś jednak jestem bardzo dobrą tenisistką - amatorką
OdpowiedzUsuń