A moje wakacje to były...:) Nic dodać, nic ująć. Wybrałam się do niezbyt odległego kurortu, w którym bywają wszyscy rodacy (czyt. byłam w Egipcie). Poleciałam z koleżanką, równie spontaniczną w swoim postępowaniu, co autorka tych wypocin. Tak więc, wiele nie gadając w poniedziałek wpadłyśmy na pomysł wakacji, we wtorek kupiłyśmy wyjazd, natomiast w środę byłyśmy już w samolocie, który przez przypadek przejęłyśmy nie używając siły, a jedynie uroku osobistego. Na czas urlopu miałam jedynie dwa postanowienia - utrzymywać stały poziom alkoholu we krwi, oraz równomiernie się opalać:) Oba bez większych problemów spełniłam zajmując nad basenem hotelowym strategiczną pozycję między barem i restauracją:)
Poza tym (tu mała, aczkolwiek bardzo istotna dygresja), aby wytrzymać w egzotycznym klimacie i zupełnie abstrakcyjnej kulturze odpowiednia ilość alkoholu w organizmie była konieczna dla zachowania zdrowia psychicznego (przyp. autora).
Tak z mniejszymi lub większymi przygodami przeżyłyśmy cudnych 7 dni, w ciągu których kilka razy przehandlowałam koleżankę za kilkadziesiąt wielbłądów, a siebie za m.in. ferrari.
Powrót mój ogłosiłam prostą i wielce czytelną informacją wysłaną do znajomych:
"Pani wróciła na włości"
Okazało się, że wiele osób się stęskniło... urocze:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz