Urlop dobiega końca.
Na szczęście.
Dzisiaj siedziałam pod kocem, w koszulce z bardzo sugestywnym napisem - 'what happens in vegas stays in vegas', jadłam marchewki popijając je kawą i oglądałam "Hannah Montanna The Movie".
Myślicie... Ma dziewczyna sporo na głowie, to musiało w końcu nastąpić...
Myślicie pewnie... Biedaczka... w taki sposób sięgnąć dna...
Ale nie! Wtedy to ja jeszcze taplałam się w mule...
Oficjalnie ogłaszam, że dno osiągnęłam w momencie kiedy film się skończył, a ja doszłam do wniosku, że był całkiem niezły...
I skoro już osiągnęłam to dno, w tak spektakularny i widowiskowy sposób, to mogę się w końcu od niego odbić:)
A dopiero jest sobota!
Cóż, a zatem zabieram się za naukę deklinacji i gotowanie obiadu dla Szanownego Brata P.:)
Obiecuję, nie będzie to nic wymyślnego, a on silny organizm ma. Może przeżyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz