I stało się... od czasu do czasu każdemu się może przytrafić, zdarzyło się i mi. Złapałam gumę. Poczułam, że samochód nie jedzie tak jak powinien, zjechałam na stację i oczywiście jest. Flak. F*ck.
Poczułam się malutka, byłam załamana, że nawet nie potrafię sobie poradzić z takim drobiazgiem. Ale tylko przez moment. Potem pomyślałam - "chwilunia, byle awaria nie wytrąci mnie z równowagi, nie dam się pokonać zepsutej oponie, mowy nie ma!".
I... zadzwoniłam do Ojca. Gdzie kobieta nie umie tam zadzwoni w odpowiednie miejsce. Grunt to wiedzieć gdzie. Po kilku minutach (na szczęście przytrafiło się to niedaleko domu) podjechał mój Ojciec. Popatrzył, pokiwał fachowo głową, wyciągnął lewarek, po czym otworzył mój bagażnik i postanowił wyciągnąć koło zapasowe (ci którzy widzieli kiedykolwiek co wożę w bagażniku, wiedzą, że musiał przed tym się zastanowić, czy aby na pewno chce to zrobić:)). Ale był dzielny. I tak wyciągnął z bagażnika torbę na siłownię, szpilki (już miał ciekawą minę), podręczny zestaw narzędzi z rączkami w kwiatki (przysięgam, był zniesmaczony), butelkę alkoholu (zdziwienie malowało się na jego twarzy), kosz z przydatnymi rzeczami w samochodzie - wodą, trójkątem awaryjnym, apteczką i... szarą taśmą klejącą (tu widziałam w jego oczach współczucie dla faceta, którego z moimi przyjaciółkami wywieziemy za miasto)...
Tak... pokaż mi swój bagażnik to powiem Ci jakim psychopatą jesteś...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz