Ładnie weekend się rozpoczął. Szalona impreza w piątek, poprzedzona całym dniem pracy i rodzinnym spotkaniem (które tradycyjnie ewoluowało do regularnej popijawy:)).
Ale w kolejności chronologicznej. Kiedy w końcu dotarłam do miasta w moim szpanerskim kapeluszu wszystko wymknęło się spod kontroli. Już tak zupełnie:)
Kapelusz został przejęty przez towarzystwo, moja mini sukienka pochwalona przez kilku osobników, zgubiłam mojego faceta, który jak się później okazało zgubił rękawiczki, później było kilka manipulacji logistyczno-lokalowo-technicznych, a jednak...
Podsumowując wieczór należał do udanych, mimo dziur w pamięci i różnych wstępów, i występów gościnnych:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz