Tak się złożyło, że mój Szanowny Brat postanowił porwać swoją dziewczynę na tzw. "road trip". Zaplanowali bardzo dokładnie odwiedzenie kilku sąsiadów, a także woodstockowego festiwalu.
I przez przypadek (do tej pory zastanawiam się jakim cudem?!) pożyczyłam Bratu samochód mój ukochany, żółtego kanarka. Dokładniej nie pożyczyłam, a zamieniłam na samochód, którym obecnie jeździ mój brat (zresztą też mój własny samochód, słynny czerwony żuczek). Bo Brat doszedł do wniosku, że żuczek jest stary, to bezpieczniej jechać moim.
I tak teraz jeżdżę żuczkiem, i rozumiem dlaczego nie chciał nim dalej jechać niż 10km od domu;p
Przede wszystkim nie otwierają się w nim drzwi od strony kierowcy. Albo należy wsiadać od strony pasażera, albo otwierać drzwi od środka, a w najbardziej zdesperowanej wersji można wchodzić przez otwarte okno od strony kierowcy. Kiedy po żmudnym wejściu próbowałam wyjść z samochodu klamka została w mojej ręce... a to ci psikus. Jedyny plus to radio z odtwarzaczem CD, dzięki któremu mogę słuchać do woli Myslo. Ale kiedy chciałam schować moje cenne płyty do schowka od strony pasażera okazało się... że się zaciął.
Jak pech, to pech do tego dołożę brak klimatyzacji, który jest odrobinę męczący przy obecnych temperaturach i wszechobecne parowanie szyb w czasie deszczu, czyli właściwie w ostatnich warunkach pogodowych jeżdżenie staje się wyzwaniem, wyjątkowo trudnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz