Tak się złożyło, że ostatnio z moim szanownym bratem zastanawialiśmy się jak uzasadnić podanie o zwolnienie z zajęć wuefu, coby skutek zamierzony przyniosło.
A ponieważ mój brat ambitny jest to drugi kierunek studiów (na który od czasu do czasu uczęszcza) jako uzasadnienie było mu mało.
Tym sposobem po dyskusji burzliwej doszliśmy do wspólnego wniosku, że rozsądnym wykrętem byłaby kontuzja. Bo taka kontuzja to ćwiczenia wyklucza, to i na wuef chodzić nie ma po co.
Tylko co z zaświadczeniem od lekarza, a raczej jego brakiem?
Uznaliśmy, że trzeba wymyślić coś, z czym do lekarza się nie pójdzie. I tak padło na praktyki... sado-maso.
Ja stwierdziłam, że z takim studentem to nawet dziekan nie będzie chciał rozmawiać, podpisze szybko, aby studenta takowego sprzed gabinetu się pozbyć.
Na to mój brat wniósł stanowczy sprzeciw i stwierdził, że będąc dziekanem z takim studentem koniecznie by porozmawiał, zadając jedno podstawowe pytanie: "GDZIE?"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz