czyli Dzień Życzliwości "po naszemu"...
Wprowadzenie: poniedziałkowe śniadanie w domu moich Rodziców.
Osoby: Ojciec, Mama, Szanowny Brat P. oraz ja.
Wszyscy obecni siedzą nad swoimi kubkami z kawą, ja wpadam do domu i z entuzjazmem wołam:
ja: Rodzino, dzień dobry! [przyp. autorki - mój miesiąc optymizmu nadal trwa]
Ojciec: co tak wcześnie?
Szanowny Brat P.: coraz wcześniej przyjeżdża ostatnio...
ja: udam, że tego nie słyszałam! ale kawy bym się napiła.
Ojciec: ale serio czemu tak wcześnie?
ja: oj tam... czemu, zaraz czemu... bo jest piękny poniedziałek, a jak poniedziałek to wiadomo - nowy tydzień, nowe wyzwania! poza tym... straciłam węch!
Mama: jak to straciłaś węch?!
ja: normalnie. Nic nie czuję. Nic a nic.
Mama: ale przez katar?
ja: no chyba tak... wiesz kupiłam sobie ten czadowy balsam do ciała... smaruję się nim dzisiaj i myślę... oszukali mnie! gdzie tu zapach cynamonowy, jak nic nie czuć... i coś mnie tknęło... nic nie czuć... wzięłam inny balsam, którego zapach znam i też nic. Normalnie nic nie czuję...NIECZUŁA jestem...
Mama: no zdarza się...
ja: Ale dziwne to! serio! i tak sobie pomyślałam - a co jakbym miała wyciek gazu w domu? - nic bym nie czuła! dlatego na poranną kawę postanowiłam przyjechać do Was...
Mama: dziecko... ale dlaczego miałabyś mieć wyciek gazu?
ja: Mamo to nieistotne, hipotetycznie... [zmieniając temat] a nie uważasz, że mam zaczerwienioną skórę... o tu... może mnie ten balsam uczulił...
Mama: gdzie? nic nie widać...
ja: no tu, zobacz... [pokazując okolice dekoltu]
Szanowny Brat P.: najwyraźniej na wzrok też Ci padło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz