Jak mnie wkurza to, że Murphy ma zawsze rację.
Dzisiaj brakowało mi tylko lądowania kosmitów. Idealnie wpasowałoby się w ten tydzień. Bo są problemy z dostawą prądu (normalnie kurek zakręcony), problemy z dostawą kawy (tu też kurek najwyraźniej utknął), spektakularnie dużo obowiązków (co w sumie można przeżyć) i ewolucja.
Otóż właśnie ewolucja sprawiła, że zapadam w sen zimowy, niczym niedźwiedź, bo nadmiar wrażeń powoduje u mnie chęć położenia się spać około godziny 19. Ta chęć jest tak duża, że od kilku dni o 21 jestem już nieprzytomna. To sprawia też, że coraz ciekawsze rzeczy mi się śnią. I powiem tak - jak wczoraj rano uświadomiłam sobie, że znowu śnił mi się koniec świata to przejrzałam na oczy (koniec świata śni mi się tylko wtedy, kiedy jestem poważnie zestresowana). A ten koniec świata był naprawdę spektakularny... otóż we Wrocławiu wybuchł wulkan! W samym centrum. Był żar, lawa, rozpadające się ulice i ogień. Spece od efektów specjalnych by się nie powstydzili. I oczywiście miałam okazję obserwować to wszystko, plus ratować, uciekać i walczyć o przetrwanie.
Rano dowiedziałam się, że najbliższy wulkan jest w okolicach Wałbrzycha... na szczęście już dawno wygasł...
A z nowości parafialnych... uczę się internetu... na kursie. Uczona będę w robieniu stron.
No!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz