Chociaż jestem na nogach od samego rana, cały dzień się lenię - tak się złożyło, że do domu wróciłam tuż przed 5 rano, po wręcz surrealistycznym wieczorze i nocy w mieście. Tak... bo nocna eskapada miała mnóstwo ciekawych elementów - było martini z oliwką, malinowy tort, wpływy wschodnie, fryzura a la uderzenie pioruna, nocne spacery, podglądacze, pocałunki, negocjacje pod "Daytoną", gra w butelkę, absolutnie szczere wyznania, rajd taksówkowy i wiele drobiazgów, które wywoływały uśmiech na mojej twarzy.
To była świetna noc.
I z tej okazji nic nie robię.
Nic oznacza czytanie, jedzenie i oglądanie.
Lubię nic nie robić:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz