piątek, 10 lipca 2009

Wybitne przygody, w czasie niepogody

Moja ignorancja sięgnęła zenitu. Do tego należy dodać ogólne "przymulenie" związane z pogodą i mój niewyparzony język. Reszty chyba nie trzeba.

Ranek był wręcz uroczy. Akurat wstałam rano i w czasie biegania wywaliłam się (moje wywrotki i fikołki już są znane w okolicy, ale ludzie, nie na prostej drodze....). Potem na śniadaniu nie mogłam znaleźć sobie niczego, co mogłoby odpowiednio zaspokoić mój głód. I to był ten drobiazg, który "na manowce złości wywiódł mnie".
I oznajmiłam rodzinie, że nie mam się w co ubrać i nie mam ochoty na nic. Do tego mina obrażonej księżniczki i obrót na pięcie. Występ na miarę Oscara. Tragedia. TRAGEDIA. Chyba się cofam w rozwoju, bo to mi wyglądało na bunt nastolatki:)

Nawiązując do mojej ignorancji, nie spodziewałam się takiego zaawansowanego jej stanu. Jestem stuprocentową ignorantką i chylę czoła przed wszystkimi, których kiedyś lub w przyszłości mylnie ocenię. Czytam i czytam, i nadziwić się nie mogę...


A zmieniając temat. Dzisiaj dowiedziałam się, że absolutnie przez mój pracoholizm nie nadaję się na żonę. Tylko na sponsorkę;p
Rozumiem, że żona dla niektórych to musi siedzieć w domu, prać, sprzątać i gotować na dodatek! Sic!

:):):) To ja wolę pracoholizm! Albo lepiej... sama bym chciała taką żonę:)!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz