Nasza kuchnia dawno, dawno temu... czyli w trakcie remontu:) |
Tak. Przeżyliśmy remont. Miało być 4 tygodnie, wyszło 8. Niestety, ale przy remontach nie można niczego zaplanować tak dokładnie jakbym tego chciała. Bo ja lubię planować i poukładać sobie przyszłość na tyle żeby mieć poczucie bezpieczeństwa (nawet jeśli jest ono złudne:)).
Nie pozostaje nic innego jak cieszyć się, że remont trwa |
Bo Pan Majster czuje się pewnie - jest specjalistą z krwi i kości, zawsze, ale to zawsze ma rację i nawet jak nie wie o co chodzi, będzie wciskał Ci własne teorie. Do ostatniej kropli krwi.
Teraz patrzę na to z pewnym luzem, śmieję się z naszych przygód, ale były chwile kiedy byłam na granicy wylewu :)
A zatem, po moim krótkim wstępie, macie pewien zarys co może taki remont oznaczać.
Ale to tylko zarys.
W pierwszym tygodniu przeglądasz oferty sklepów, szukasz instytucji wywozu gruzu z mieszkania (w końcu łazienka do generalnego remontu), załatwiasz formalności, idziesz do spółdzielni zgłosić remont i wymianę grzejnika. Wszystko idzie sprawnie, a Ty jesteś pod wrażeniem własnych zdolności organizacyjnych.
Po dwóch tygodniach zaczynasz coraz częściej bywać w Castoramie. Słabo orientujesz się gdzie co jest, poza tym nazwy tych wszystkich przedmiotów, które musisz kupować wprawiają Cię w lekkie zakłopotanie. Ale jesteś pełna energii i wiary we własne siły, z optymizmem patrzysz w przyszłość, jedziesz do IKEI wybierać meble kuchenne. Świat jest piękny, a twoje mieszkanie... wkrótce też będzie piękne! Często dzwonisz do spółdzielni dopytać o szczegóły.
Po trzech tygodniach opóźnienia zaczynają być widoczne - kafelki nie przyjechały na czas, podłoga zamiast 2 dni jest odnawiana 5 dni, czas, czas, czas goni. W Castoramie bywasz już codziennie, zaczynasz orientować się co można znaleźć w jakim dziale, nazwy wymawiasz już spokojnie. Jesteś 4 raz w jednym tygodniu w IKEI, zaczynasz być telefonicznym prześladowcą projektanta, bo musisz mieć termin projektu i montażu. Regularnie odwiedzasz biuro spółdzielni, zaczynają na Ciebie dziwnie patrzeć. Dostajesz numer telefonu do Kierownika Osiedla ze względu na nieustające pytania.
Po czterech tygodniach dalej nic nie jest skończone, za to wszędzie jest bałagan, kurz i brud a termin przeprowadzki tuż tuż... W Castoramie bywasz już kilka razy dziennie, poruszasz się po niej swobodnie a pracownicy zaczynają Cię poznawać i się kłaniać. W IKEI bywasz codziennie, wybierasz, decydujesz, udało się załatwić termin montażu, zakupy dokonane. Stan konta wygląda coraz słabiej... Zaczynasz jeździć na wysypisko śmieci, żeby pozbyć się nowego gruzu (który cały czas gdzieś zalega nie wiadomo skąd...). Pani z biura Spółdzielni już poznaje Cię po głosie jak dzwonisz.
Po pięciu tygodniach przebiegasz przez Castoramę z prędkością światła (ale za to 4 razy dziennie), wiesz gdzie można znaleźć wszystko. Pracownicy mówią do Ciebie po imieniu. Po godzinach pracy przestajesz wyglądać jak cywilizowany człowiek - jesteś umazana farbą, klejem, zaprawą i innymi świństwami. Fachowiec znudził się robotą i postanowił Cię porzucić. Jako porzucona kobieta często wpadasz w histerię, poza tym mieszkasz na kanapie u Rodziców. Ich kot patrzy na Ciebie jak na wroga, bo to jest JEGO pokój. Twój własny Mąż też patrzy na Ciebie spode łba. Nawiązali z kotem jakąś komitywę czy co?!
Kotek dostojnie siedzi... parkowanie samochodu też mu nie odpowiadało... |
Po sześciu tygodniach mieszkanie przypomina nadal plac budowy, ale robi się coraz czyściej. Z pomocą Rodziny i Przyjaciół powoli małymi krokami remont zbliża się ku końcowi. Jeszcze jest mnóstwo do zrobienia, ale niedługo przyjadą meble do kuchni, więc mieszkanie zaczyna wyglądać. Nadal bywasz w Castoramie. Jeździsz też na wysypisko. Zrezygnowałaś z kontaktów ze Spółdzielnią. Skoro przestali Cię lubić to pewne rzeczy możesz zmienić bez konsultacji. Mąż i kot nadal trzymają sztamę, za to wyraźnie zaczęli Cię akceptować.
Taka byłam szczęśliwa na wysypisku... momentami czułam się jak w domu:) |
Po ośmiu tygodniach zaczynasz się rozpakowywać do szaf. Zaczyna być pięknie. Powoli mieszkanie jest uporządkowane. Znalazłaś nawet rzeczy, które podejrzewałaś o zaginięcie.
Do Castoramy jeździsz rzadziej, ale jest jeszcze sporo spraw do wykończenia.
Obiecujesz sobie, że prowizorka nie zostanie prowizorką...
Prowizorka! <3 Ostatnie zdanie jak najbardziej trafne i pasujące do remontów. :D
OdpowiedzUsuńHa,ha...
OdpowiedzUsuńprzetrwałaś ,jesteś normalnie wielka !
Jakie to jest piękne ,jak wszystko trafia na swoje miejsce i cieszy oczy :)))
Żeby zasiać jak najwięcej pozytywnej energii w nowym miejscu.
OdpowiedzUsuńA jak obietnice mają się do rzeczywistości?;-)
OdpowiedzUsuńHaha świetnie to opisałaś :D Na prowizorce w niektórych aspektach żyję juz z 6 lat, za bardzo sie przyzwyczaiłam chyba
OdpowiedzUsuńremonty to prawdziwy i absolutny koszmar. szczerze nie lubię, niestety raz na jakiś czas to konieczność.8 tygodni to nie tak źle, mi w zeszłym roku remont przeciągnął się prawie na pół roku, od sierpnia do grudnia nie mieliśmy szaf, wszystko w kartonach, jak w okolicach Bożego Narodzenia rozkładałam ciuchy do szafy to przez dwie godziny płakałam ze szczęścia:) a w międzyczasie oprócz sprawnego poruszania się po składach budowlanych stałam się ekspertem od instalacji elektrycznych:) gratuluję szybkiego uporania się z tym wszystkim:)
OdpowiedzUsuńZdjęcie z wysypiska mnie rozwaliło ; )
OdpowiedzUsuńBuahhaha piękne! A jak efekt owej ścinającej krew w żyłach historii?;)
OdpowiedzUsuńSolidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuń