sobota, 30 marca 2013

To oficjalne - mamy wiosnę i Święta:)

Dzisiaj rano, kiedy szłam na basen pierwszy raz w tym roku poczułam ją w powietrzu. Ale tak naprawdę:) Nie wiem czy też to czujecie, takie specyficzny pierwiastek, jakaś cząstka, która zapowiada, że w końcu przyszła. Długo oczekiwana wiosna.
Z tej okazji wracając do domu kupiłam sobie trochę wiosny do mojego mieszkania:)

A do tego mamy Wielkanoc. Nie wiem jak Wy, ale ja zaczynam ją obchodzić już w czwartek zgodnie z tradycją. Oczywiście są jeszcze obowiązki zawodowe i domowe, ale już trochę zwalniam, już inaczej wszystko się toczy. Tak było i tym razem. W środę zupełnie jeszcze byłam niepozbierana, przygotowania zerowe, zarówno domowe, jak i duchowe. Dzisiaj, w sobotę rano, kiedy właściwie wszystkie punkty na mojej świątecznej rozpisce zostały wykreślone jestem z siebie dumna.
W przygotowaniach bardzo pomogło mi w tym roku, trochę zaskakująco, ale... RMF Classic. Spokojna muzyka, ciekawe tematy poruszane na antenie wyciszyły mnie i zrelaksowały. Dzięki temu pracując i wykonując domowe i kuchenne obowiązki udało mi się uspokoić i przemyśleć wiele spraw. Tak, po prostu przygotować się do tego wyjątkowego święta również emocjonalnie.
Na dowód, że nie tylko kontemplowałam - mała fotorelacja z kuchni:

a na śniadanie sprytnie wykorzystałam miseczkę po czekoladzie:)


Korzystając z okazji chciałabym Wam z całego serca życzyć spokojnych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych:)
abyśmy ten czas wykorzystali dobrze, spędzając go w gronie najbliższych sercu ludzi, abyśmy wiedzieli, że najważniejsze są właśnie te chwile!

środa, 27 marca 2013

A co jest najfajniejszego w tej środzie?

Najfajniejsze jest śniadanie przy dziennym świetle:)!

owsianka z patelni z samymi pysznościami, czyli słonecznikiem, pestkami dyni, siemieniem lnianym, cynamonem, jogurtem i bananem:) może jeszcze trochę zimowo, ale za oknem -2 (słownie minus dwa!)

Jakoś się poprawił mi nastrój, chociaż pracy mam tradycyjnie "po kokardę", chociaż zima jeszcze trzyma, chociaż kontuzja nadal trochę doskwiera (ale jest o wiele lepiej!). Wczoraj relaksujące popołudnie, a wieczorem po zebraniu klubowym byłam na aquaerobiku:) pierwszy raz i nie spodziewałam się, że jest to całkiem wyczerpująca sprawa:) ale podobało mi się, było tak jak być powinno - czułam, że ćwiczę.
Zatem dzisiaj ruszam z nowymi siłami na cały długi dzień (bo w planie praca, joga i kurs francuskiego).
Do Wielkanocy przygotowania są na poziomie zerowym, zarówno od strony duchowej jak i kulinarnej. Liczę na to, że jakoś to nadrobię, może trochę inaczej niż zwykle, ale liczą się efekty prawda?

życzę Wam miłego dnia:) oby do wiosny!

wtorek, 26 marca 2013

"Joga-wyznania", część 2 - Ashtanga

Lepiej późno niż wcale, może nie do końca zgodnie z planem, ale ostatnio mawiam "plany są po to, aby je zmieniać", na co życie ostatnio dało mi kilka dowodów.
A zatem kilka planów zmieniłam, ale pojawiły się nowe, o czym wkrótce:)
Tymczasem po zakończeniu 40 day yoga challenge wcale jogowanie mi się nie znudziło i kontynuuję ćwiczenia (szczególnie, że rozciąganie jest wskazane przy mojej kontuzji). Dzisiaj krótka notka na temat jogi ashtangi, tej najbardziej dynamicznej. Wbrew obiegowym opiniom o nudzie na zajęciach jogi myślę, że ashtanga niejednego zaskoczy. Można się spocić bardzo konkretnie, ćwiczy się przede wszystkim siłę, a po wyjściu z zajęć odczuwa się sporą satysfakcję (hurra! przeżyłam!).
Ashtanga yoga - nazywana czasem power jogą jest dynamiczną odmianą hatha yogi i stała się jedną z najpopularniejszych odmian yogi na Zachodzie. Ashtanga charakteryzuje się płynnymi przejściami między pozycjami yogi (asanami) oraz energetyzującym oddechem. Spośród różnych odmian yogi ashtanga stanowi najbardziej efektywny i wszechstronny trening na poziomie fizycznym.
Zajęcia ashtangi dają efekt sauny i masażu jednocześnie, oczyszczają i uzdrawiają ciało. Regularna praktyka zapewnia prawidłową postawę i ładną sylwetkę, poprawia kondycję i samopoczucie. Równoważy skrajności na różnych poziomach - czyni ciało elastycznym i silnym, jeśli zaś chodzi o poziom psychiczny - ekstrawertyków uspokaja, introwertyków otwiera na świat.
[źródło]
Co mi się podoba w tych zajęciach? to, że faktycznie widzę efekty moich trenigów, z zajęć na zajęcia potrafię wykonać coraz więcej pozycji, faktycznie się rozwijam. Dbają o zaspokajanie moich wewnętrznych ambicji. Efekty wizualne też są :)

to chyba tyle o ashtandze, najlepiej spróbować samemu, tak się składa, że już za chwilę znikam spocić się troszkę na ashtandze właśnie:)
miłego popołudnia!

sobota, 23 marca 2013

wstyd, hańba, półmaratony i inne uzależnienia!

Wiosna jak jej nie było tak nie ma. Za oknem -9 (słownie minus dziewięć)!
Załatwiłam się na amen, na cacy, a dokładnie na co najmniej tydzień (to optymistyczna wersja). Na własne życzenie.
Pan Ortopeda, po gruntownym badaniu moich kończyn i usg, pogroził palcem i stwierdził, że przetrenowałam się i to typowa kontuzja biegacza ( o absolutnie nic nie mówiącej mi nazwie zapalenie mięśni w pasie biodrowo-piszczelowym - musiał mi to zapisać... serio), a jak chcę dalej biegać to mam regularnie chodzić na siłownię (joga i basen oczywiście też, ale siłownia ma być stałym punktem tygodnia). Pogroził palcem też na to, że próbowałam rozbiegać tę kontuzję - nie wolno! Pogroził, bo założyłam sobie opaskę na kolano (nie wolno! nie wolno przy tej kontuzji, jest dzięki temu jeszcze gorzej...).
A zatem po mojej nieudanej, indywidualnej kuracji, a potem konsultacji lekarskiej teraz to już oficjalne - nie startuję w Półmaratonie Ślężańskim, który odbędzie się dzisiaj. Klops. Wpadka na całej linii. To wydarzenie wystartuje w plebiscycie na moją osobistą porażkę roku 2013.
W zamian za to, siedzę sobie z nogą w górze, wysmarowana specyfikami przypisanymi przez wspomnianego wyżej Pana Ortopedę i chce mi się płakać ze złości.
W ramach rekonwalescencji moi Przyjaciele zabierają mnie dzisiaj w góry. Oni sobie pojeżdżą na nartach i połażą po szlakach (wrrrr!), a ja poleżę na kanapie przed kominkiem, dla kurażu będę miała grzane wino pod ręką. Chyba jakoś sobie z tym poradzę:)
ale i tak jest mi smutno i źle. I spać nie mogę, bo mi ruchu brakuje.
tymczasem leczę duszę muzycznie... echa czwartkowego koncertu, zapraszam :)


p.s. ukończyłam 40 day yoga challenge :):):)

czwartek, 21 marca 2013

wiosna? a może czarny czwartek? coś jest nie tak.

Człowiekiem jestem, nic co ludzkie...
no i co? będę się teraz tłumaczyć?

Dopadła mnie kontuzja. Nadal ledwo chodzę. W sobotę Półmaraton. No pięknie.
Nosi mnie, nie biegałam od soboty, głowa chce biegać, a słabe ciało nie pozwala. Żarty się skończyły, idę dzisiaj do ortopedy, bo brak możliwości wchodzenia i schodzenia po schodach jest szalenie męczący :(
Dopadło mnie przesilenie wiosenne i nie mam na nic siły, chodzę spać o 21 (z tego też powodu nie zamieściłam jeszcze kolejnego "joga-wyznania", już jest w fazie realizacji tekst o ashtandze...).

Nic to, trzeba się wziąć w garść. Póki co słabo mi to wychodzi, ale może jak zrelaksuję się dzisiaj na koncercie to będzie lepiej? [chociaż moja dusza będzie w lepszej formie:)]

póki co wiosna jest w kalendarzu, jak już pojawi się za oknami to wszystko będzie dobrze:)

niedziela, 17 marca 2013

tradycyjny niedzielny odpoczynek i śniadanie sportowca:)

Odpoczywam.
Jeszcze 4 dni joga challenge, w sobotę półmaraton. Wczoraj na treningu na trasie półmaratonu było ciężko, ciężej niż przypuszczałam... będzie to ogromne wyzwanie, mam nadzieję, że uda się przebiec... Niestety dzisiaj nastąpił powrót kontuzji. Chyba przygotowania do półmaratonu i joga wyzwanie dały mi nieźle w kość.
Tymczasem regeneracja (a może powinna być rehabilitacja:? moi Rodzice tylko kiwają głowami i mówią - kto powiedział, że sport to zdrowie?!), jest mi to bardzo potrzebne, niestety dzisiaj ledwo chodzę...
śniadanie, dobry obiad, spokojny spacer i dzień w dobrym towarzystwie:) taki jest plan.


owsianka z jajkiem, siemieniem lnianym, bananem i winogronami

piątek, 15 marca 2013

Piątek! czyli międzymiastowo, międzytreningowo i międzyorbitalnie

No cóż... moja mała powódź domowa nieźle namieszała mi w moim zawsze dobrze zaplanowanym kalendarzu, a biorąc pod uwagę mały remont, który będzie trzeba przeprowadzić za jakiś czas to jeszcze kilka planów mi zmieni... Ale biorę to na klatę.
Roboty w tym tygodniu miałam po przysłowiową kokardę, do tego trenigi (biegowe bardzo słabo, bo złapałam najwyraźniej małe przesilenie zimowo-wiosenne i kontuzję...), jogę twardo ćwiczę i do końca wyzwania został tydzień! nie mogę w to uwierzyć, tak szybko to minęło:)
w weekend obiecuję, że dodam kolejną porcję informacji o stylach jogi, bo w tygodniu niestety większość czasu zajęło mi sprzątanie:)
ze względu na ogólne zmęczenie postanowiłam wziąć się za siebie porządnie, zadbać bardziej o zdrowie i dietę, zobaczymy jak będzie :)
tymczasem... weekend, czyli odpoczynek i dbanie o siebie zaczynam już dzisiaj od jogi, potem wieczór z moją ukochaną samą sobą(:)), a jutro - basen, joga i bieganie (trening na trasie półmaratonu... 14km i mam nadzieję, że dam radę:)), a wieczorem pełen relaks:)

teraz zostawiam Was w iście weekendowej atmosferze:)

to urocze i inspirujące zdjęcie znalazłam tu :)

poniedziałek, 11 marca 2013

Posumowanie kolejnego tygodnia treningów i... lany poniedziałek ;/

Z formalności treningowych - w minionym tygodniu przebiegłam maraton... tylko w kilka dni:) a dokładnie 42,48km, poza tym na ćwiczenia poświęciłam prawie 12h, joga wyzwanie trwa... aczkolwiek dzisiaj nastąpiła niespodziewana zmiana planów. A wszystko zaczęło się mailem, który miał złowieszczy tytuł "ZALANIE!!!". Dostałam tego maila od mojego sąsiada, który uprzejmie zawiadamiał mnie w tym mailu, że "Twoja i moja sąsiadka - Pani Zofia, ... no niestety znów Cie zalała.
Wiec czym predzej na ile sie da , wracaj do domu i sprawdz stan zniszczen w Bazie."
Po tym mailu, nie muszę chyba mówić jak wyglądało moje poniedziałkowe popołudnie... zamiast jogi i francuskiego, było mnóstwo wody na ścianach i ręczniki. Jak weszłam do domu to serio... popłakałam się... cała łazienka, wszystkie kosmetyki, suszarka, prostownica, pościel i ręczniki, poza tym szafa... bałam się tam zajrzeć... wszystkie ubrania i moje... ukochane buty... 30 par, poukładanych elegancko w pudełka... no cóż... już nie są w pudełkach :/
W ramach ćwiczeń całe popołudnie zasuwałam ze ścierą:)
jutro nadrobię jogę, nic innego nie pozostało, teraz modlę się o poprawę pogody, żeby dosuszyć moje mieszkanie i czekam na wizytę pana z ubezpieczalni...
a dzisiaj... pozostało mi policzyć do 10, napić się piwa, pomalować paznokcie na pocieszenie i poczytać autobiografię Beara Gryllsa.
I muzyka... muzyka też pomaga:)

wbrew wszystkiemu... życzę sobie i wam miłego tygodnia:)!

niedziela, 10 marca 2013

Tradycyjnie... leniwy niedzielny poranek:)

Bardzo udany tydzień i chociaż wczoraj złapałam lekką kontuzję przy bieganiu treningowo też było bardzo fajnie:)
małe podsumowanie zamieszczę jutro, bo dzisiaj... mam inny plan! Delektuję się spokojnym niedzielnym porankiem, przy doskonałym daniu:)


moja leniwa wersja tego przepisu:) dlaczego leniwa? bo nie
chciało mi się blendować, więc użyłam delikatniejszych płatków ryżowych, gotowych zmielonych orzechów laskowych (które są po prostu świetne:)), poza tym sama zrobiłam budyń, więc nie było w nim cukru, a wanilia była prawdziwa, przywieziona niedawno prosto z Madagaskaru przez mojego Szefa:)

życzę Wam wspaniałej, leniwej niedzieli:)

piątek, 8 marca 2013

W Dzień Kobiet... kontrowersyjnie o mężczyznach!

Podobno kobieta przy właściwym mężczyźnie kwitnie, przy nieodpowiednim więdnie...

Kilka lat temu w Dzień Kobiet dostałam kwiaty pocztą... w pierwszej chwili pomyślałam, że to prezent od Wujka-Stryjka, który swego czasu obiecał, że wyśle mi kwiaty i znalazł na to odpowiednią okazję. Nawet zadzwoniłam, żeby podziękować... i okazało się, że dostałam je od kogoś innego. Kiedy tylko dowiedziałam się od kogo miałam ochotę cisnąć bukietem w śmietnik, ale potem się opanowałam, stwierdziłam, że nie warto wyżywać się na kwiatkach i rozdałam je kobietom spotkanym po drodze z pracy.

Kilka miesięcy temu, na ulicy zaczepił mnie przechodzień-psychopata:), który zaproponował, że będzie mi kupował rajstopy... ten uroczy dialog możecie sobie przypomnieć tu. Te rajstopy z dzisiejszym dniem mi się skojarzyły:)

Mój Ojciec od wielu lat codziennie rano budzi moją Mamę dzikim wrzaskami (które on nazywa śpiewaniem, jednak jest to szalenie kontrowersyjne stwierdzenie, w które chyba tylko on wierzy:)), tymi "wrzaskami" zaprasza ją na kawę, a potem kiedy siadają razem do stołu on podaje kawę w ulubionym kubku Mamy i mówi zawadiackim tonem: "Kochanie... czy mogę osłodzić Ci życie?", zwykle słyszy odpowiedź: "tak, ale nie za bardzo!" i słodzi Mamie kawę, a Mama przewraca teatralnie oczami, i uśmiecha się do niego:). Takie sceny musiałam oglądać całe moje nastoletnie życie, wyobrażacie sobie jak bardzo moi Rodzice są wkurzający :)?! Zachowują się tak całe lata, baaa! zachowują się tak nadal, chociaż są małżeństwem z ponad 30 letnim stażem. Bezczelność :)!

Zatem drogie Panie! z okazji Dnia Kobiet życzę Wam radości, spełnienia oraz miłości!
Aby właściwi mężczyźni wysyłali Wam kwiaty, kupowali rajstopy i słodzili życie (bądź kawę, bądź jedno i drugie:))!

a ode mnie z dedykacją muzycznie Kayah:)

środa, 6 marca 2013

"Joga-wyznania", część 1 - Yin Yoga

Jak obiecałam, dzisiaj pierwsza część moich "joga-wyznań", zaczynam od mojej ulubionej Yin Yogi. Chyba jest jednocześnie najmniej popularna, dlatego też skusiła mnie na samym początku mojej przygody z jogą.
Yin Yoga już w nazwie ma zawarte to, czego możemy spodziewać się na zajęciach. Otóż Yin, czyli noc, zaciemnione miejsce, bierność, czerń i... żeński aspekt natury (ciekawe, prawda, że akurat pierwiastek żeński jest do tego określenia przypisywany).
Yin Yoga to spokojna, statyczna forma ćwiczeń (paradoks? tylko pozornie). Jest to nowoczesna forma praktyki jogicznej, pozwalająca wykorzystać siły grawitacji do zwiększenia elastyczności i pogłębienia świadomości ciała. Należy do spokojnych praktyk i stanowi doskonałe uzupełnienie dynamicznych, mięśniowych/siłowych (yang) odmian yogi. Yin yoga skupia się na głębokich tkankach łącznych, takich jak: ścięgna, kości oraz stawy. Głównie tych zlokalizowanych w okolicy bioder, miednicy i dolnej części kręgosłupa.
Ćwiczenia polegają na trwaniu w asanie od 3 do 5 minut, co pozwala na wykorzystanie siły grawitacji do łagodnego, spokojnego rozciągania ciała. Tym sposobem wytwarzane jest wewnętrzne ciepło, pobudzane są głębokie, rzadko rozwijane obszary organizmu.
Regularna praktyka asan, nie tylko poprawia zdrowie, wzmacnia ciało, ale również umożliwia odkrycie większej głębi w pozycjach. Poszerza zakres wykonywanych ruchów, a także usprawnia przepływ energii. [źródło]
Tyle z teorii. A jak to wygląda w praktyce? Zaczynamy zajęcia od pozycji wyciszających, uspokajających ciało i przede wszystkim umysł, po całodziennym zgiełku i pędzie. Potem zaczyna się właściwa praktyka, pozycje prezentowane są przez instruktora, który dba o to, aby prawidłowo je wykonywać. Początkowo przyjmując pozycję wydaje się - spoko, luzik, co w tym trudnego... ale jak trzeba w niej wytrwać kilka minut, to można się nieźle spocić, zapewniam :) poza tym czasami, widzę to po sobie, układam się tak, aby było w miarę wygodnie, podchodzi intruktorka i koryguje pozycję, i nagle... okazuje się, że będzie jeszcze więcej pocenia się:)
Ale warto. Te ćwiczenia niesamowicie rozciągają, ćwiczy się głównie nogi, biodra, miednicę, co sprawia, że powoli, ale efektywnie zauważyłam u siebie bardzo pozytywne zmiany. Otóż okazało się, że moja skóra jest dużo jędrniejsza, ot co! A przecież o to chodzi:)
Dodatkowo, po zajęciach wychodzę bardzo zrelaksowana, mam czysty umysł i sporo sił na dalsze zmagania ze światem.
Zdecydowanie jest to moja ulubiona praktyka i z pewnością z niej nie zrezygnuję. Zauważyłam również, że jest świetnym uzupełnieniem moich biegowych treningów, po których (szczególnie jak biegam praktycznie codziennie) zarówno moje mięśnie, jak i stawy są "odrobinę zestresowane".

to jedna z tych pozycji, które wydają się "bułką z masłem", a potrafią doprowadzić do płaczu. Obrazek znalazłam tu.

A Wy spotkaliście się z taką formą ćwiczeń?

Życzę Wam miłego popołudnia, a ja zbieram się na popołudniowe zajęcia Yin Yogi:)!

niedziela, 3 marca 2013

Perfekcyjna niedziela, idealny i aktywny weekend:)

To był idealny weekend i perfekcyjna niedziela:) Już dawno tak dobrze nie odpoczęłam mimo tego, że weekend był bardzo aktywny:)
Sportowo - bieganie i joga:) towarzysko - impreza urodzinowa:) romantycznie - niedziela tylko we dwoje:)

niedzielne śniadanie - zapiekany makaron z sosem beszamelowym, parówki, smażone pomidory z bazylią - inspiracja tu, chleb razowy z kminkiem, ciasto imbirowe wg przepisu własnego i mamine rogaliki drożdżowe z musem jabłkowym


a po aktywnym dniu spokojne popołudnie we dwoje z dodatkiem gorącej czekolady w odsłonie z chilli w doborowym towarzystwie owoców

i trochę z przymrużeniem oka, z małą dedykacją dla pokonacsiebie.pl
photo by Ekstremalny :*
niby wszystko fajnie, niby treningi są, a w głowie tylko latanie:):):)

życzę Wam spokojnego niedzielnego wieczoru i cudnego poniedziałku:) nowy tydzień, nowe wyzwania!
a już wkrótce, w tym tygodniu zamieszczę moje "joga-wyznania", czyli bardzo subiektywne spostrzeżenia i opinie odnośnie joga challenge i różnych typów ćwiczeń:)

piątek, 1 marca 2013

21 dni do końca joga challenge, 23 dni do półmaratonu, a luty wyglądał tak...

139km przebiegłam, przepłynęłam 2 km (żenada...), 23,5h ćwiczyłam jogę. W sumie na treningi poświęciłam 48h bez 3 minut. Chyba nieźle? I tak i nie... przede wszystkim trzeba się zabrać za pływanie, na poważnie.
Poza tym najbliższe 3 tygodnie będą bardzo intensywne:) a zatem zbieram siły:) i ładuję się pozytywnie wspomnieniami lata:


dzisiaj tęsknota mnie ogarnęła za przestrzenią, przygodą i wiosną:)!

p.s. nie otwarłam sezonu rowerowego - deszcz nie sprzyja rowerzystom, szczególnie deszcz w takich temperaturach... czekam na przyszły tydzień :)