czwartek, 28 kwietnia 2011

Moja kariera filmowa nabrała tempa...

Jak się okazało dzisiaj miałam okazję wystąpić w moim pierwszym epizodzie filmowym. Serio.
Z całą ekipą filmową.
Z reżyserem.
Kamerzystami.
Dźwiękowcem.
Oświetleniowcem.
I makijażystką.

Po kilku powtórkach, kiedy wygłaszałam moją krótką, aczkolwiek poważną i dramatyczną rolę nagle podjechał do mnie mikrofon (tu muszę wytłumaczyć, że mikrofon wyglądał bardzo specyficznie - jak zwierzak, szary z długą sierścią. Serio).

I kiedy ten mikrofon podjechał do mnie dostałam ataku śmiechu i śmiejąc się nadal przepraszałam zmęczoną ekipę... W sumie wszyscy zaczęli się śmiać, oprócz dźwiękowca, który wiedział, że jest sprawcą zaistniałej sytuacji i chcąc załagodzić wydarzenie powiedział:
"Pani się oswoi z kotkiem".
Serio.

Nie muszę chyba mówić jaką reakcję wywołało u mnie takie stwierdzenie...

środa, 27 kwietnia 2011

A gdyby to była prawda?

Ostatnio przytrafiło mi się kilka rozmów na temat mojego "statusu".
Nie ukrywam, że jest mi dobrze w moim staropanieństwie. Nawet bardzo dobrze.
Obserwując dookoła mnie średnie relacje, wymuszone zobowiązania i odgrzewane uczucia coraz częściej zastanawiam się czy nie jestem w jedynym słusznym stanie cywilnym.

Ktoś ostatnio zadał mi pytanie - czy byłaś kiedyś zakochana?
Zawahałam się... Ale odpowiedziałam twierdząco... Przecież byłam zakochana... No musiałam być... przecież w tym wieku każdy był chociaż raz zakochany...
Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Myślałam nad moimi poprzednimi relacjami. Tak... nawet z perspektywy ciężko to nazwać związkami czy miłościami. To były po prostu relacje. Jak każde inne. Lepsze lub gorsze. Były i minęły. Po dłuższym przemyśleniu sprawy muszę z bólem serca stwierdzić, że nigdy nie byłam zakochana.
Chociaż zawsze chciałam.
Jakoś się nie złożyło.
Bo co to takiego, to całe zakochanie? Czy faktycznie istnieje?
Czy może znowu daliśmy się nabrać na komercyjno-uczuciową papkę, która maluje nam obraz zakochania jako połączenia stanu, który się uzyskuje po czekoladowym deserze i zakupach u jubilera?

Zastanów się... Czy Ty byłeś kiedyś zakochany?

niedziela, 17 kwietnia 2011

Rodziny się nie wybiera, czyli Zjazd Rodzinny na miarę :)

Miałam dzisiaj okazję uczestniczyć w zjeździe mojej Rodziny "we włoskim stylu" (czyt. głośnej i dużej). Zjazd, jak już wspominałam, odbył się z okazji 90-tki mojej Cioci. I tak z różnych stron Polski zjechały się samochody rodzinne w wielkopolskie okolice. Ja miałam przyjemność podróżować w samochodzie z moimi Rodzicami oraz Wujkiem-Stryjkiem B. i Ciocią H. To musiało oznaczać ciekawie spędzoną podróż (w obie strony). I tak zanim wyjechaliśmy z Wrocławia Wujek-Stryjek oznajmił nam jaki quest został przewidziany na podróż. Z powszechnie znanym wszystkim i niewątpliwym urokiem osobistym, kiedy w samochodzie urządziłyśmy sobie babskie pogaduchy z Mamą i Ciocią stwierdził: "Zamknąć się i szukać Biedronek". Bo zadanie polegało na znalezieniu ściśle określonej marki wina w ściśle określonym sklepie, sklepie znanym wszystkim Polakom - w Biedronce. A zatem w podróży na rodzinny zjazd "chcąc-niechcąc" odwiedziliśmy 6 tych sklepów.

Kiedy dotarliśmy na miejsce i wszyscy grzecznie ustawili się do składania życzeń, Szanowna Jubilatka zabrała głos i okazało się, że pomimo dostojnego wieku i doniosłości wydarzenia nie straciła poczucia humoru i dystansu do świata mówiąc z błyskiem w oku:
"Tylko błagam, nie życzcie mi setki, bo osobiście mam już tego dość!"
... jakby to określić... nastała taka niezręczna cisza...

Podróż powrotna przebiegała w bardzo specyficznym nastroju. Czułam się jakbym jechała w samochodzie z grupą pięciolatków, tylko takich, które znają się na polityce i mają bardzo rozwinięty zasób słownictwa. Żeby postawić Was w mojej sytuacji podkreślę, że to ja prowadziłam. Po wyruszeniu na trasę męska część moich milusińskich wyciągnęła po tzw. "szczeniaczku" i po skonsumowaniu płynów usłyszałam:
"No Agnieszka, teraz możesz przyspieszyć".

W trakcie podróży musiałam co jakiś czas zagadywać pasażerów, bo pięciolatki były dosyć nieznośne. A zatem:
ja: posłuchajcie, jaka ładna piosenka...
"co za głupie radio"
ja: zobaczcie jaki piękny zachód Słońca...
"widziałem ładniejsze"

"jakby one chciały siku, to ja też reflektuję"

ja: dobra, umówmy się tak, jak będziecie źli, zmęczeni, znudzeni to powiecie "pucio, pucio"...
a więc usłyszałam:
"pucio, pucio"
"pucio, pucio"
"pucio, pucio"
"gówno mnie to obchodzi... pucio, pucio"

ja: zobaczcie jakie piękne Słońce!
"pięknie"
"jakie wielkie"
"takie czerwone, to chyba na wiatr"
"a to Słońce czy Księżyc?"

Nawiązując do questa biedronkowego, kiedy wjechaliśmy do Krotoszyna mój Ojciec stwierdził: "No Antulski, tu zaliczyłeś swoją pierwszą Biedronkę".

(...)"Czemu ona nie wyprzedza",
a ja na to: "ona nie wyprzedza, bo jest podwójna ciągła"
a po chwili milczenia usłyszałam:
"Wyprzedź tego ch..., bo mnie denerwuje"

W jednej z miejscowości z powodu braku odpowiedniego oznakowania na drodze nie wiedziałam jak jechać, więc rzuciłam pytanie:
ja: a jak teraz? ktoś wie?
w wszyscy pasażerowie równocześnie, ale każdy z osobna rzucił:
"w prawo"
"prosto"
"w prawo"
"w lewo"
ja: stop, zdecydujcie się, uzgodnijcie wspólną wersję...
a na to usłyszałam:
"w lewo"
"w prawo"
"prosto"
"w lewo"
ja: cudnie, na Was to mogę liczyć.

Rodziny się nie wybiera, ale Rodzinę trzeba kochać:)
Szczególnie za takie dni:)

sobota, 16 kwietnia 2011

Samotność w sieci, czyli współczesność

Mam coraz mniej czasu. Obawiam się, że jest to jakiś brutalny spisek wszechświata przeciwko mnie. Trudno.

Jutro jadę na 90. urodziny. Sprawa poważna i dosyć oryginalna. Sporo przemyśleń się pojawia w takich okolicznościach. Ale o tym wkrótce.

Ostatnio usłyszałam wspaniałe Prawo Murphy'ego:
"Jeżeli uważasz, że wszystko jest w porządku... to pewnie coś przeoczyłeś"

Bolesne, ale prawdziwe...

Miłego weekendu życzę i do następnego:)

niedziela, 10 kwietnia 2011

Z rozmyślań przy śniadaniu...

Właśnie przy śniadaniu dopadł mnie dzisiaj refleksyjny nastrój. Bo dzisiaj różne myśli przepływają mi po głowie. Z wielu powodów. Przypomniałam sobie jak wyglądał mój poranek dokładnie rok temu. Przypomniało mi się, że byłam wtedy inną osobą.

To kolejny moment podczas tego weekendu kiedy uświadomiłam sobie jak bardzo się zmieniłam przez ostatni rok.

Ostatnio byłam na spotkaniu ze znajomymi, z którymi spotykam się dosyć rzadko. Ponieważ widziałam się z większością tych osób jakieś pół roku temu miałam sporo zaległości. I tak rozmawiając z kilkunastoma osobami, z jednymi dłużej, z innymi krócej, po typowych kurtuazyjnych pytaniach w stylu: "Co słychać?" i wymianie standardowych uprzejmości, padało pytanie "jak w pracy?", które było tylko grą wstępną do sakramentalnego "a jak twoje sprawy sercowe?".

Moje wnioski po tym wieczorze są co najmniej ciekawe. Jak odpowiadałam, że mam wspaniałą pracę i bardzo dobrze jest mi w niej to widziałam na twarzach moich rozmówców niedowierzanie i lekki dystans do tego co mówiłam.
Czy naprawdę jesteśmy tak nieszczęśliwi w naszej rzeczywistości, że zadowolenie z pracy jest czymś niemożliwym? Czy musimy czuć się stłamszeni i niezadowoleni? Czy wtedy jest to sytuacja normalna i dopuszczalna?
Jeśli tak, to jestem wyjątkiem i dziwolągiem, bo jestem zadowolona i usatysfakcjonowana moją pracą. Trudno.

Druga sprawa, która dała mi powód do zatrzymania się na chwilę to pytanie o związki. Reakcje, które obserwowałam były różne, ale zwykle widziałam na twarzach współczucie, a jak mówiłam, że dobrze mi samej następowało przytakiwanie i próba pocieszenia mnie (zwykle tekstem - z pewnością kogoś sobie znajdziesz). Jak widać w naszym sposobie postrzegania innych partner lub partnerka jest naszym dopełnieniem i definiuje nas.
Czy naprawdę? Czy żeby być szczęśliwymi musimy z kimś być?
Najwyraźniej w świadomości ogółu społeczeństwa tak jest. I tu znowu będę wyjątkiem. Jestem sama ponieważ tak właśnie wybrałam. Świadomie i ze zrozumieniem konsekwencji jakie są z tym związane. Co więcej jest mi z tym dobrze.
Przecież tak łatwo się rozdrabniać w różnych relacjach. W imię czego? Wizerunku społecznego? A może niewyróżniania się z tłumu? Trudno. Mój wizerunek jest najwyraźniej w opłakanym stanie, ale za to u mnie wszystko w porządku. Lepiej jeszcze do tej pory nie było. I wcale nie interesuje mnie to, że niewiele osób w to wierzy. Bo dla mnie ważne jest to, co czuję ja.

sobota, 9 kwietnia 2011

Najgorszy Podryw DEKADY...

Wprowadzenie: późne godziny nocne, drinkowo-muzyczny nastrój piątkowego wieczoru.
Miejsce: subiektywnie najlepszy klub w mieście MAŃANA.
Samopoczucie: po 4 kawach i 2 RedBullach walka ze zmęczeniem przybrała formę obojętności i totalnego dystansu do otaczającej mnie rzeczywistości, do tego nastał taki moment wieczoru, kiedy czułam, że zaraz przekroczę nieprzekraczalną granicę bycia zbyt trzeźwą do otaczającego mnie towarzystwa. Poza tym, że byłam zmęczona całym tygodniem, coraz bardziej męczyło mnie odprawianie delikwentów, którzy chcieli koniecznie kogoś poznać, ale pod wpływem dużej ilości %%% nie widzieli, że definitywnie nie będę to ja.

I wtedy właśnie pojawił się pewien osobnik, który zasłużył na zdobycie wyróżnienia w kategorii Najgorszy Podryw DEKADY. Oto zwycięski tekst:

"Porozmawiaj ze mną, bo mi się nudzi"

Przyznajcie, że tytuł jest w pełni zasłużony.