poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Dialogi Rodzinne - Bo trzeba myśleć perspektywicznie...

Czas: niedzielny poranek po 30. rocznicy moich rodziców.
Osoby: moi Rodzice i ja.
Miejsce: kuchnia.
Okoliczności: wszyscy już mocno zmęczeni weekendem, jemy śniadanie.

Ja: Jaki piękny zestaw garnków dostaliście na rocznicę, cudne.
Mama: Tak, bardzo ładne.
Ja: Ale śliczne a do tego takie praktyczne...
Mama: hmm... chcesz powiedzieć jeszcze coś?
Ojciec zachował strategiczne milczenie...
Ja: Tak! Zamawiam te stare, pliiiis....

No co? Muszę zacząć sprzęty domowe kompletować. Jakoś to będzie:)

niedziela, 25 kwietnia 2010

Dialogi Robocze

Tym razem zasłyszane przez Najlepszego Przyjaciela Mojego Brata:

Ojciec: Proszę pana, tu się nie pali...
Artysta: I co z tego?
Ojciec: Nieładnie, prawdziwy artysta by nie palił...

Nie muszę dodawać, że "Artysta" jak to usłyszał to aż się zagotował (był to perkusista jednego z popularniejszych polskich zespołów rockowych), ale papierosa zgasił. Tak, mój Ojciec ma czasami pewne niepowtarzalne teksty, ale osoba, która zapytała gitarzystę Behemotha "co to za zespół?", a także dopytywała się o ich "kostiumy", podczas gdy kręcili teledysk, musi trzymać poziom:):):)

Trzeba mieć fantazję, czyli weekend na całego...

Znowu kolejny weekend za mną.
Muszę przyznać, że tym razem było wyjątkowo intensywnie.
A zaczęło się od koncertu "Nowe Brzmienie Republiki" (kto nie był, niech żałuje), następnie perłowa 30. rocznica ślubu moich Rodziców (to już sobotni wieczór, kto nie był, niech żałuje), a dzisiaj miałam okazję odwiedzić kilka skansenów i zamienić się w kibica podczas... meczu żużlowego (kto nie był, niech żałuje).
W międzyczasie miałam zajęcia na uczelni, trochę rozmów telefonicznych, zdążyłam coś zjeść, a nawet się zdrzemnąć.
Uff... to był weekend, a wiosna dopiero się rozkręca:)

czwartek, 22 kwietnia 2010

Dzień za dniem, noc za nocą

Nie macie wrażenia, że kosmos znowu przyspieszył? Może to tylko moje odczucia, a może to ten pył z wulkanu, którego nazwy nikt nie umie wymówić...
Tak, czy siak, dni płyną nieubłaganie, mogę nawet zacytować Paryżaneczkę mówiąc, że "jestem w niedoczasie".

A ze złotych myśli na ten tydzień mam coś specjalnego:
"Wszystko co dobre się kończy... aby mogło przyjść coś lepszego"
I w sumie to nawet nie przeszkadza mi ten szybko upływający czas:)

Mam jeszcze jeden cytat, który jest wyjątkowo udany, natknęłam się na niego na jakimś blogu i muszę się tym podzielić:
"Everything I like is either illegal, immoral, fattening, addictive, expensive or impossible"
:) tym optymistycznym akcentem...

wtorek, 20 kwietnia 2010

Wróciłam...

Wróciłam.
Jestem owładnięta manią spiskową.

Na szczęście jest kilka osób, z którymi mogę o tym podyskutować. Z Panną H. chyba rozmawiałam godzinę o naszych spostrzeżeniach.
To nawet ogarnęło Moją Najlepszą Przyjaciółkę, której śniło się, że idąc w nocy po Warszawie pod Pałacem Kultury znalazłyśmy worki z... żarówkami.
Chyba nie muszę więcej tłumaczyć.

Przeczytałam dzisiaj artykuł o tym kto jest podatny na takie teorie (uwaga, uwaga)- osoby nadwrażliwe, ludzie w szoku, niedojrzali emocjonalnie lub skrajni idealiści.
I do której grupy, że niby ja się zaliczam?!

niedziela, 11 kwietnia 2010

piątek, 9 kwietnia 2010

Co się stało, kiedy Antulska złapała gumę...

I stało się... od czasu do czasu każdemu się może przytrafić, zdarzyło się i mi. Złapałam gumę. Poczułam, że samochód nie jedzie tak jak powinien, zjechałam na stację i oczywiście jest. Flak. F*ck.
Poczułam się malutka, byłam załamana, że nawet nie potrafię sobie poradzić z takim drobiazgiem. Ale tylko przez moment. Potem pomyślałam - "chwilunia, byle awaria nie wytrąci mnie z równowagi, nie dam się pokonać zepsutej oponie, mowy nie ma!".
I... zadzwoniłam do Ojca. Gdzie kobieta nie umie tam zadzwoni w odpowiednie miejsce. Grunt to wiedzieć gdzie. Po kilku minutach (na szczęście przytrafiło się to niedaleko domu) podjechał mój Ojciec. Popatrzył, pokiwał fachowo głową, wyciągnął lewarek, po czym otworzył mój bagażnik i postanowił wyciągnąć koło zapasowe (ci którzy widzieli kiedykolwiek co wożę w bagażniku, wiedzą, że musiał przed tym się zastanowić, czy aby na pewno chce to zrobić:)). Ale był dzielny. I tak wyciągnął z bagażnika torbę na siłownię, szpilki (już miał ciekawą minę), podręczny zestaw narzędzi z rączkami w kwiatki (przysięgam, był zniesmaczony), butelkę alkoholu (zdziwienie malowało się na jego twarzy), kosz z przydatnymi rzeczami w samochodzie - wodą, trójkątem awaryjnym, apteczką i... szarą taśmą klejącą (tu widziałam w jego oczach współczucie dla faceta, którego z moimi przyjaciółkami wywieziemy za miasto)...
Tak... pokaż mi swój bagażnik to powiem Ci jakim psychopatą jesteś...

Piątek Nie-Trzynastego... czyli dzień, w którym Pensjonarka poznała mroczną stronę internetu

Zaczęło się doskonale, bo mały jogging z rana nie jest zły...
Ale zaraz potem okazało się, że zakręcili mi kurek z internetem. Potem złapałam gumę*, musiałam zrobić w pracy raport, o którym nie miałam pojęcia i skaleczyłam się spinaczem (praca w biurze jest niebezpieczna, nie wiedzieliście?). Spoko, nie było tak źle nawet jak na mnie, ale popołudniu, aby trochę się odstresować (mimo wszystko) postanowiłam "wyguglować" kilku znajomych. Jednak ten internet jest wspaniały. I tak dowiedziałam się, że moja koleżanka poznała się kiedyś z kilkoma sławnymi ludźmi, mój były facet wypełnia kłamliwe ankiety w internecie, imię i nazwisko Szanownego Pana K. jest wychwalane na jednym forum internetowym, koleżanka ze studiów prowadzi własną działalność gospodarczą... a ja... no cóż... zostawię to dla siebie. Zorientowałam się też, że większość ludzi ma bardzo popularne imiona i nazwiska (chyba jedyny sposób, aby zachować anonimowość w sieci), i nawet tak wytrawnemu detektywowi jak ja, ciężko znaleźć jakieś "ciekawostki".

strzeżcie się zatem i uważajcie gdzie co wypisujecie:)
Niech moc będzie z Wami.


*o tym to będzie osobny post:)

czwartek, 8 kwietnia 2010

Specjalna dedykacja For You M.S.

Z okazji Twojej spektakularnej wygranej miało być coś specjalnego -
dostałaś ode mnie 10 gwiazdek na Filmwebie i należysz do moich ulubionych ludzi kina Urwisie z Doliny Młynów, z Bandy Rudego Pająka, koleżanko Pana Kleksa (w dodatku za czasów jego bytności w kosmosie).
A tak w ogóle, wszystkiego najlepszego!

:)

Plebiscyt się rozwiązał... w tempie błyskawicy

Zanim zdążyliście się rozkręcić
(i zaznaczam, to nie był konkurs sms, albo extra atrakcja, o którą można podpytać w rozmowie... mieliście zgadywać, na tym polegała zabawa;p)
plebiscyt zakończył się pytaniem mojej koleżanki z pracy M.S. -
"Aga, ale to chyba nie IRA i Carrion?"
-"Eee, no nie! Zgadłaś!"

Gratuluję:)

A teraz pora zacząć poważnie myśleć o zdobyciu biletów (jak zwykle się zgapiłam i w ostatniej chwili zorientowałam się, że koncert jest już w poniedziałek!)

środa, 7 kwietnia 2010

Koncertowo...

Macie szczęście, że moja Przyjaciółka (występująca tu pod pseudonimem Paryżaneczka, przyp. autora) dała się namówić na koncert, na który MUSZĘ PÓJŚĆ. Ja jestem urodzoną marudą i tak jęczałam, że w końcu uległa(jakby nie ona to na tym koncercie wylądowałaby przypadkowa ofiara, albo miałabym dowód, że nikt ze mną nie chce nigdzie wychodzić;p).

I tu jest odpowiedni moment żeby ogłosić plebiscyt pt.:
"No, na jaki koncert w najbliższym czasie Antulska musi iść, hę?"
i drugie pytanie w plebiscycie(jeśli na pierwsze udzielona zostanie poprawna odpowiedź):
"I czy dostanie bilety?!"

jak to mówią - good luck and good night

Nagroda - wpis dedykowany razem z niespodzianką. Spersonalizowany. Na poziomie, jak to mówią (zapytać należy tylko, z paniką w głosie, czy na moim...)

p.s. "Paryżaneczka" nie bierze udziału z założenia.

List do Ciebie, czyli absurdalnym krokiem chodząc po świecie, nielogicznym wydarzeniom dając się ponieść i uwalniając abstrakcyjne myśli... żyję...

Drogi Czytelniku!

Nie napiszę jak wyglądał mój dzień.
Był zapracowany, był męczący, momentami zabawny, przeplatany myślami, plotkami, nadziejami, nauką, nowościami i rutyną.
Był dobry, jak każdy kolejny dzień.
Dzisiaj, po tym całym dniu mogę napisać tylko, że doceniam drobiazgi,jak nigdy dotąd, cieszą mnie nieistotne szczegóły, które nagle dostrzegam i potrafię wyśmiewać niedorzeczności, w całej dostępnej dla mnie szczerości.
Bo lubię być sobą. I nigdy tego nie zmienię.

pozdrawiam Ciebie,

Twój Anonimowy Amator

wtorek, 6 kwietnia 2010

Poranny jogging, telefoniczne zamówienie Słońca i indywidualna lekcja tańca

Święta były, ale się zmyły. Kolejne nowe doświadczenia, znowu jestem starsza o tę Wielkanoc. A dzisiaj wszystko wróciło do normalnego rytmu.
Przynajmniej na tyle na ile może być u mnie normalnie:)

Zaczynam intensywne treningi, bo postanowiłam, że w tym roku pojadę w jakieś wielkie góry i zdobędę jakiś wspaniały szczyt (jeszcze nie są sprecyzowane te moje plany, ale wybrać coś to nie jest problem, ważne żeby podołać wyzwaniu). Dlatego dzisiaj z samego rana, z hasłem na ustach: "na Sobótkę, jak na porządną wiedźmę przystało!"*, słuchawkami na uszach i z ogromnym pragnieniem odnalezienia mojej zaginionej w akcji kondycji, ruszyłam na podbój osiedlowych dróg. I tak się wzruszyłam tym wszystkim, że odbyłam niezły sprint przy "Peace of Mind" Boston, a potem na środku polnej drogi ("na Sobótkę") kiedy w moja mp3 się rozkręciła i usłyszałam Britney Spears (że niby skąd ja mam na mp3 Britney:)?!) odtańczyłam taniec przywołujący Słońce. Jeśli ktoś mnie widział pewnie uznał, że mam atak jakiejś bardzo groźnej choroby zakaźnej najprawdopodobniej przywiezionej z jakiegoś odległego i dzikiego kraju:)
Skoro dzień tak się rozpoczął... musiał być interesujący. Bo im dalej w las... tym więcej drzew? I tak w pracy kiedy wszyscy marudzili, że nie ma dobrej pogody moja koleżanka M. podniosła słuchawkę od telefonu i powiedziała: "Halo, tak, bo ja chciałam zamówić Słońce, tak na teraz, dziękuję". Na to ja klasnęłam, mówiąc: "i stała się jasność". Ale z nas wiedźmy:)
Już wiadomo dzięki komu było to słoneczne popołudnie...
Na koniec twardo, jak co wtorek dowlekłam się na mój kurs tańca. Szczęście mi dopisało, ponieważ lenistwo poświąteczne dopadło całą moją grupę i miałam zajęcia indywidualne, cza cza cza. I jak się dowiedziałam nie jest źle, za pół roku opanuję podstawowe kroki (optymistycznie:)), a tak w ogóle to jakbym miała dobrego partnera to nawet przypominałoby to taniec (optymistycznie:)).

*biegam po okolicznych polach i moja ulubiona polna droga jest właśnie na azymut na Sobótkę, iluzja jest tak dokładna, że można pomyśleć, że faktycznie prowadzi do samego podnóża góry.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Świętujemy... Cisza przed burzą...

Prawdziwe rodzinne Święta.
Rozmawiamy, modlimy się, jemy, wygłupiamy się, po prostu świętujemy...
Bez planów, bez stresów codzienności, bez zobowiązań.
Tak powinny wyglądać Święta.
Tego sobie życzę w przyszłości.
Tego życzę także z całego serca Wam:)

A cisza przed burzą dlatego, że jutro dom pełen ludzi:)
Nie ma lekko, dzisiaj kameralnie, a jutro moja cudowna rodzina nas odwiedza.
A to się równa dwucyfrowej liczbie uczestników całego wydarzenia.
Uwielbiam to.

sobota, 3 kwietnia 2010

TV Romantica na żywo

Dzisiaj mój Ojciec bez słowa wyszedł z domu, wsiadł ze Jego Najlepszym Przyjacielem do samochodu i pojechali sobie. Nikt nie wiedział gdzie...
Po jakiś 15 minutach zobaczyłam, że samochód Najlepszego Przyjaciela Ojca podjechał znowu pod naszą bramę. Otwarły się drzwi i zobaczyłam mojego Ojca wysiadającego z pękiem krzaków z samochodu (jak się okazało później były to forsycje), potem wszedł do domu i ze śpiewem na ustach wręczył je mojej Mamie.
Urocze:)
Szczególnie, że ten bukiet został zdobyty w dosyć specyficzny sposób - poprzez szaber.

I tu zdradzę jak wyglądało te 15 minut mojego Ojca poza domem.

Ojciec (wsiadając do samochodu): Jedziemy, szybko to może się nie zorientuje.
Najlepszy Przyjaciel Mojego Ojca: A dokąd dokładnie? Upatrzyłeś coś?
Ojciec: Znajdziemy coś po drodze... (po minucie) O patrz tutaj, zatrzymaj się, tylko NIE WYŁĄCZAJ SILNIKA!
Najlepszy Przyjaciel Mojego Ojca: Dobra, tylko szybko, żeby ktoś nie zobaczył...
Po chwili...
Ojciec: Mam, a teraz szybko, jedź!

Resztę historii już znacie... Jak dla mnie urocze. A skoro moi Rodzice wyprawiają takie rzeczy to jak ja mam nie być romantyczką?! Chociaż troszeczkę...

Dialogi Rodzinne

Czas: sobotnie świąteczne popołudnie,
Osoby: Mama, Szanowny Brat P., Ja,
Miejsce: Kuchnia w domu moich Rodziców.

Szanowny Brat P. (patrząc na mnie kiedy solidnie posypuję pieprzem sałatkę): Mamo, zobacz co ona robi!
Ja (z miną, która mówi - "gdyby wzrok zabijał, leżał byś trupem, braciszku"): Kapuś...
Mama (do mnie): Tylko proszę nie przesadzaj z przyprawami do tej sałatki, wiem, że lubisz pieprzyć, ale bez przesady.
Ja: Bardzo zabawne, boli mnie ząb (dalej ta nieszczęsna ósemka rośnie, przyp. autora) nie zabieraj mi resztek radości życia... W sumie mam dzisiaj do wyboru, albo upiję się likierem, albo wezmę ketonal i będę na haju...
Szanowny Brat P.: Zawsze możesz wziąć i jedno, i drugie...
Ja: Nie żartuj! I co? Wyląduję na pogotowiu!
Szanowny Brat P.: Na pogotowiu?! A kto ciebie tam zawiezie? Jak już wylądujesz u siebie w pokoju!
Ja: ha... ha... ha...
Mama: Albo pod prysznicem...
Szanowny Brat P.: To chyba po czymś mocniejszym...
Ja: AAA! Ja jestem bardzo chora, a Wy mnie chcecie pod prysznic ładować...

Wesołego Alleluja!

Zdrowych i wesołych Świąt Wielkanocnych, spokoju, radości i pomyślności:)

Coby nie było za poważnie, zostawiam Was na Święta w doborowym towarzystwie - ku refleksji:




:)

czwartek, 1 kwietnia 2010

Zasłyszane...

Dzisiaj właściwie tuż po przebudzeniu się otrzymałam dawkę brutalnej prawdy: "Jesteś, jesteś wiedźmą". I to od kogo? Od Szanownego Pana K. !!!

Ale w związku z tą sytuacją później usłyszałam mądre słowa:
"Wiesz jaka jest różnica między niewiastą a wiedźmą? Niewiasta nie wie, wiedźma wie." *

I racja. Całkowita.


* by MM