wtorek, 30 czerwca 2009

Wrocław by night

Już się zupełnie przyzwyczajam do Wrocławia w wersji by night, chociaż ze względu na sporą ilość pracy mało kiedy mam szansę podziwiać miasto. Za to mogę się zawsze zintegrować z miejscowym elementem, o być może mało klarownej kartotece policyjnej, zwanym potocznie "żulami", "menelami", itd.

A podsumowując dzień, połowę przespałam, potem kiedy obudziła mnie burza wybrałam się na małe polowanie na pioruny (z aparatem fotograficznym i aż na balkon:)), ale nic nie upolowałam;p, zjadłam porządny kawał mięsa i wybrałam się do pracy:)

Po drodze ojciec przedstawił mi tabelki, z których ewidentnie wynika, że jego waga idzie w dół, co oznacza dla mnie tryb przyspieszony poszukiwań (przynajmniej on tak twierdzi), ale ja się nie poddam, od jutra zaczynam operację o najwyższym stopniu tajności pt. "sabotaż" i polegać ona będzie na przypadkowym zostawianiu jedzenia na widoku:):):) pochylcie czoła nad geniuszem moim niedocenionym. Jak to mówią prawdziwy geniusz jest doceniony w następnym pokoleniu, tak zepewne będzie i ze mną:) Jestem niczym "Siłaczka" u Żeromskiego, sama przeciwko wszystkiemu i wszystkim...

Tym optymistycznym akcentem kończę moje wywody na temat nieokreślony. Proszę zwrócić uwagę z jaką łatwością i płynnością przeszłam od nocnego życia w mieście, poprzez menu obiadowe i problemy matrymonialne, aż na lekturach szkolnych kończąć:)

ach te randki...

Czy propozycja randki:

"Ja zobaczę twój samochód, ty zobaczysz moje nogi..."

jest zbyt sugestywna:)???

jogging, hibernacja i marzenia o Afryce:)

dzisiaj cały dzień postanowiłam się lenić. I jak na porządnego lenia przystało swoją poranną egzystencję rozpoczęłam ubraniem się w dres i joggingiem:)

A teraz to już pełna degrengolada, z której nie mam zamiaru rezygnować, aż do wieczora kiedy to muszę pojawić się w pracy... a potem znowu do pracy, i znowu, i znowu... nawet wolę sobie nie imaginować.

Pozostają mi tylko moje skromne marzenia o Afryce przy yerba mate i ogólnie sprzyjającym klimacie pogodowym:) Africa... Africa... Africa:)

niedziela, 28 czerwca 2009

marsz weselny, fotoreportaż i różowa sukienka

I po ślubie i weselu. Kolejna para na dobrą drogę wspólnego pożycia się skierowała ku radości rodziny i znajomych. Impreza sama w sobie jak przystało na wesele była huczna i wesoła, a towarzystwo rozśpiewane:)

Trochę rozruszałam co niektórych jako, że łatwo mnie było namierzyć w różowej sukience. Z orkiestrą się zaprzyjaźniłam,zdjęć zrobiłam milion, wujków obtańcowałam i wszystkie pieśni weselne śpiewałam dzielnie:)


Na dodatek niczym kopciuszek urwałam się do domu przed północą, bo do pracy na 7, ale chciałam chociaż na chwilę uświetnić moją obecnością ten bal:) I podsumowując po prostu trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść:)!

sobota, 27 czerwca 2009

Mój piękny panie z tego wszystkiego nie mogłam zasnąć...

I jeszcze jedno.

Pewien osobnik, którego z imienia nie wymienię, ale nazwijmy go przykładowo K. (hahaha:)) miał za mną aparat fotograficzny i kliszę (której nie mam) na ślubie wcześniej wspominanym nosić (ponieważ JA osobiście mianowałam się nadwornym, samozwańczym fotografem młodej pary, czy tego chcą czy nie, a potem planuję z tymi zdjęciami wygrać konkurs fotograficzny National Geographic, czy tego chcą czy nie, jestem zła:))).
I co? Ni co! Miał aparat nosić, a nosić nie będzie, bo do pracy musi iść! Też mi wymówka...

A ojciec dalej chudnie:)

I powiozą mnie windą do nieba...

No to już z łzami w oczętach można by wyśpiewać:) Wzruszające. To chyba to wesele, co mnie na nie poproszono, tak na mnie wpływa. Potulna jak baranek jestem, ale bukietu łapać nie będę! Jakby co unik w prawo mam opanowany, w lewo też ujdzie,a panika dopomoże w ucieczce.

Bo ja twardziel jestem, chociaż jeśli chodzi o wszelkie uroczystości rodzinne typu śluby i pogrzeby to ryczę jak bóbr (i to rozhisteryzowany, a to już zalicza się do zaburzeń).
Plusem jest to, że z powodu, jakby nie było koligacji zawodowych i profesjonalizmu w każdym calu, mój makijaż wytrzymałby nawet wodowanie, więc straszyć nie będę.

W najgorszym przypadku dostanę czkawki w najmniej odpowiednim momencie:)

A ojciec dalej chudnie...

Mój piękny panie raz zobaczony w technikolorze...

Z okazji dzisiejszego (samotnego bom kobieta wyzwolona) wyjścia na ślub do koleżanki ogarnął mnie nastrój iście melancholijny i podśpiewuję sobie pod nosem, takie tam, szlagiery...

A ojciec dalej chudnie...

Już mi suknię niosą z welonem...

Insynuacjom, spekulacjom i innym wariacjom, dotyczącym mojego zamążpójścia, nie ma granic.

Ja wcale się się tym nie przejmuję, męża szukam intensywnie (grunt to zachować pozory), aczkolwiek, tak między nami mówiąc, niezbyt się do tego przykładam.

Dzisiaj, na ten przykład, mogę powiedzieć, że przez przypadek wylądowałam w gabinecie stomatologicznym. I tak się złożyło, że nieumalowana, nieuczesana i generalnie nieprzygotowana na spotkanie ewentualnego wybranka byłam, a każda szanująca się, poszukująca młoda panna wie, że taki gabinet stomatologiczny, to przy obraniu odpowiedniej taktyki może być prawdziwą żyłą złota (tj. mężów:)). A zatem szansę życiową być może utraciłam, a wielka miłość przeleciała mi koło nosa z prędkością odrzutowca... Mówi się trudno i żyje dalej.

Ale ja nie jestem jedyna, która przeżywa delikatną kwestię mojego przyszłego męża.
Znajomi próbują mnie wyswatać, przed randką wszyscy w pracy trzymają kciuki, a rodzice dają na mszę za przyszłego zięcia.
Do tego kiedyś (bodajże w przypływie głupoty, pomieszanej z pewnością siebie i najprawdopodobniej z zamroczeniem alkoholowym) powiedziałam, że w momencie, kiedy mój ojciec osiągnie wagę 90kg, ja, we własnej osobie, za mąż wyjdę, co wiązać się może również z wyprowadzką z gniazda rodzinnego. Ojciec się zawziął na dietę przeszedł, bo jak to określił, mojego staropanieństwa długo nie wytrzyma.

Ja póki co śmieję się, bo ojcu jeszcze 28kg brakuje i zamiaru się wydawać i wdawać w jakieś układy nie mam.

A ojciec dalej chudnie:)

czwartek, 25 czerwca 2009

burdel, większy burdel, miejsce, w którym pracuję...

Kwintesencja burdelu to piękne określenie na podsumowanie koszmarnego dnia...
by Mr K.

Złote myśli - tym razem RODZICE:)

Dzisiaj moi rodzice opowiedzieli nam dowcip, który uznali za szalenie zabawny.
"Kiedy naprawdę rodzi się człowiek?
Wtedy gdy dzieci wyprowadzą się z domu, a pies zdechnie (rozumiem, że to może tyczyć się wszystkich zwierzaków domowych, miej w opiece nasze koty;p)".

Bo moi rodzice, duchy niespokojne, wolności poszukujące, czekają na moment wyprowadzki całego naszego wesołego trio.
Ze mną już raz to przeszli, ale ku ich rozpaczy wróciłam niczym bumerang. Bo nie ma jak u Mamy:)

Dzień po...

Nikt nie zrozumie tak dobrze człowieka, który próbuje odpocząć po nocnej zmianie, jak tylko inny członek "bractwa zmiany nocnej". Klub ten jest mniej lub bardziej elitarny, ale muszę przyznać, że go uwielbiam, ponieważ na każdej takiej zmianie przekonuję się, że moje miasto nie śpi, a życie trwa 24/7:)

I było by cudownie, bo słyszę często argumenty - "tym sposobem masz 2 dni wolnego", ale one mnie nie przekonują i każdy członek "bractwa zmiany nocnej" też przekonany do nich nie będzie.
Przykładem idealnym mojego dnia wolnego po zmianie nocnej jest dzisiaj, kiedy czuję się jakbym była pijana i miała kaca jednocześnie* i to jeszcze na trzeźwo! To dopiero nieuczciwość!

*dzisiaj jestem zmęczona i czuję się jak na porządnego kaca przystało, więc być może po imprezach ja wcale nie mam kaca tylko JESTEM ZMĘCZONA:)

wtorek, 23 czerwca 2009

ciągle pada...

ulewa, oberwanie chmury, burza, a może po prostu apokalipsa?***********

**********niepotrzebne skreślić

jestem kobietą sukcesu?będę kobietą sukcesu?

Ostatnio zainteresowanie moją osobą ze strony potencjalnych pracodawców mocno wzrosło. Nawet dostałam kilka poważnych propozycji (niestety nie matrymonialnych...).
Czy to już mianuje mnie kobietą sukcesu?
Czy stan mojego konta jest tu istotny?
A może powinnam zmienić samochód? (Ale będąc zgodnym z zasadą inwestowania wartościowego, a ponieważ taką zasadę każda kobieta sukcesu zna, ergo każda kobieta sukcesu wie, że samochód nie jest "dobrą" inwestycją...)
A być może, taką kobietą sukcesu z krwi i kości będę dopiero w momencie zmiany stylu ubierania z panterkowych trampek i dżinsów na 12cm czarne szpilki do czarnego (obowiązkowo!) kostiumu...?
Czy to oznacza, że będę musiała zacząć się czesać, coby fryzura i image do wizerunku tego całego ogólnie pojętego sukcesu pasował?!
Pewnie do tego powinnam także dostosować wyraz twarzy, zawsze poważny i w nieprzeniknionym stopniu "sukowaty", hehe

Wtedy z pewnością całkowitą postrzegana byłabym jako kobieta sukcesu.

Wszystkie feministki świata łączcie się:)

poniedziałek, 22 czerwca 2009

dno i 10m mułu

Tak siebie określiłam wybierając się dzisiaj do kina.

Nie dość, że sama to jeszcze na komedię romantyczną.

Na szczęście film był niezły ("Narzeczony mimo woli"), a mnie doprowadził do płaczu ze śmiechu, więc wyjście zaliczam do udanych:)
Wszystkie feministki świata łączcie się:)!

Ćwiczenia fizyczne nadzieją ludu pracującego

Uczę się robić pompki, takie prawdziwe, a nie babskie. Jest to odrobinę trudne, ale poddawać się nie mam zamiaru. Rekordu pobić też nie pobiję, ale plany są ambitne.

Ostatnio w najnowszej książce M. Krajewskiego przeczytałam opinię jednego z bohaterów, o tym, że ćwiczenia fizyczne są złe, bo świadczą o uleganiu pokusom ciała:) niezłe i zachęcające!

Przełom na wagę Pulitzera, Oscara lub żółtych papierów

Dzisiaj, w dniu 22 czerwca 2009 r. mój własny, osobisty brat dokonał wiekopomnego odkrycia. Najpierw świecąc mi w oczy małą latareczką stwierdził, że:
"Brak odpowiedniej reakcji na błyski wskazuje, że w organizmie działa prawidłowo jedynie rdzeń kręgowy, ośrodek mózgu jest zupełnie niewykorzystywany".
Następnie z miną szalenie poważną zwrócił się do mojej rodzonej matki i oznajmił:
"Bardzo mi przykro, jak się okazało TWOJA CÓRKA jest żółwiem".

Ja to skwitowałam śpiewem:
"Denver, ostatni dinozaur, to jest kumpel sprzed milionów lat..."
Piosenką, która za sprawą szanownego współpracownika mojego dzisiaj powoduje u mnie tzw. "swędzenie mózgu", i która doprowadziła do przeprowadzenia wyżej wspomnianego dowodu przez brata rodzonego, który za sprawę honoru swego uznał konieczność potwierdzenia, że ja mózgu prywatnie nie posiadam i szans na jego "swędzenie" nie mam.
Koło się zatoczyło, myśl filozoficzna na dobre zagościła w naszych skromnych progach.

I dziwić się nie można, że mi się światopogląd przewrócił do góry nogami... czy jakoś tak...

niedziela, 21 czerwca 2009

Wschód Słońca

wschód Słońca był piękny, tylko co ja robię o takiej nieludzkiej porze na tyle przytomna, by zauważyć, że Słońce pojawiło się na widnokręgu...

Szaleństwo:)

sobota, 20 czerwca 2009

wyznania pracoholiczki?!

To określenie chyba jednak do mnie nie pasuje. Ja jestem po prostu uwięziona w spirali absurdu mojego obozu pracy:) Bo poszłam tylko na chwilę, tylko do pomocy i tylko w konkretnym celu, a wyszłam po prawie 11h, chociaż przez ostatnie 6h cały czas próbowałam się stamtąd wydostać:).

Tak jakbym wpadła w pętlę czasoprzestrzeni...
Pytanie czary-mary czy głupota?

piątek, 19 czerwca 2009

długie wieczory bez żadnej metafory...

Dzisiejszy wieczór to pełnia przygód, zaraz wyruszam na łowy:) Bo ja jestem taki łowca przygód, chodzący własnymi szlakami zwierz stadny:)

Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda!:)

poranki pod znakiem stłuczonej szklanki

Poranek, jak poranek. Jest wcześnie, jest jasno, jest kawa. Tak mam pewność, że to poranek.

Za oknem wręcz tropiki, czekam na jakiś monsunowy deszczyk, a w duszy gra... Myslovitz:)

czwartek, 18 czerwca 2009

takie rzeczy tylko...

pozbycie się stresu nabytego drogą bezpośrednią w pracy - czekolada 3zł, manicure 25zł, wizyta na dziale literatura w empiku 88,60 zł

usłyszenie opinii(na forum publicznym;p) od "znanej persony", że kanapki zrobione przez ciebie są wypasione i takie jak u Mamy... bezcenne

hahaha:)

wyznania zakupoholiczki

Kiedyś byłam zakupoholiczką, dzisiaj jestem z siebie dumna. Ostatnio w sklepie znalazłam sobie dwie pary butów. Modne, śliczne i przecenione... Już miałam sfinalizować transakcję, kiedy pojawiło się pytanie: "Ale po co...?"

No właśnie?

Ze sklepu wyszłam bez zakupów:)

w pełni kobiecości:)

W międzyczasie maratonu robót w moim obozie pracy zapoznałam się z Terminatorem w odsłonie czwartej i muszę przyznać, że doceniam efekty specjalne, jak również "walory estetyczne" tego filmu.
Wstydzić się swojej opinii nie mam zamiaru, od czasu do czasu każda dziewczyna zasługuje na babski wieczór z gorącą czekoladą w kubku i mordobiciem na ekranie:)

Gdy zmęczenie sięga zenitu...

Są takie dni w życiu człowieka kiedy jest po prostu zmęczony. Mi się to rzadko zdarza, a jeszcze rzadziej się do tego przyznaję. Ale w ciągu ostatniego tygodnia ilość pracy była proporcjonalna do ilości zjedzonych orzeszków, a to już patologia. I tak egzystencja trwa od posiłku do posiłku:)

wtorek, 16 czerwca 2009

Szczypta przemyśleń w czasie samochodowych godzin szczytu

Tak to jest, że w czasie korków, kiedy siedzimy w samochodzie można zrobić wiele rzeczy. W końcu jesteśmy zamknięci w metalowej puszce i tak w sumie nie ma wyjścia, trzeba czekać.

Ja najczęściej nadrabiam zaległości telefoniczne, jem, śpiewam, tańczę, są też takie chwile w życiu człowieka, kiedy po prostu myśli. I mnie również takie chwile się zdarzają (szokujące, prawda?).
Są to wtedy myśli w najczystszej postaci, wręcz metafizycznej:) może w takiej sytuacji dojść do epokowych odkryć dla świata. Myślę, że gdyby w XIXw. były korki to wszystkie wynalazki powstałyby w umysłach konstruktorów właśnie w czasie porannego szczytu komunikacyjnego. Kto wie, może przyspieszyłoby to rozwój techniczny o jakieś 50 lat? (szokujące, prawda?)

Jeśli ja odkryję kiedykolwiek coś istotnego z pewnością nie omieszkam się tym podzielić ze światem.

Póki co jest prozaicznie. Doszłam do wniosku, że wspinaczka jest sportem ekstremalnym... Szokujące, prawda? Też byłam zaskoczona.
Ponadto utwierdziłam się w przekonaniu, że większość normalnych wydawałoby się ludzi to za kierownicą banda kryminalistów, pod przykrywką dobrych aut, ale to chyba też nic odkrywczego...

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Złote myśli vol.3

Nie mogę myśleć jak doskwiera mi głód, taaa, dlatego właśnie zawsze mam przy sobie coś do jedzenia, wtedy umysł otwarty, bardziej lotny jest, poczucie humoru wyrafinowane, a i refleks jakiś taki lepszy, chyba, że akurat ręce mam zajęte... paczką czipsów:)

samotna kobieta

W dzisiejszych czasach samotna kobieta musi sobie radzić...
jak?
sama:)

telegram, telegraf, telewizor, teletubiś ???

randka się udała stop jeśli kandydat nie ma serca zajęczego stop i za bardzo się nie przestraszył stop bom ja straszna baba stop ma szansę na kolejną stop

piątek, 12 czerwca 2009

Żeby nie było wątpliwości...

Oto moja lista cech, którymi ewentualny kandydat powinien się wykazywać:

1. musi być wolny (chociaż umawianie się z zajętym facetem jest kuszące- pranie, sprzątanie, prasowanie i gotowanie, czyli de facto czarną robotę odwala za mnie inna kobieta, a ja chodzę na randki, to po dogłębnym przeanalizowaniu sytuacji potwierdzam MUSI BYĆ WOLNY)
2. powinien móc wypić więcej ode mnie (w końcu nie mogę eskortować do domu po imprezie faceta;p)
3. powinien znać się na samochodach lepiej niż ja... (po ostatniej przygodzie z poszukiwaniem chłodnicy na parkingu w Henrykowie tylko utwierdziłam się w tym przekonaniu)
4. zarabiać więcej niż ja (to chyba nie podlega dyskusjom)
5. drapać mnie po plecach, kiedy tylko będę tego chciała:)
C.D.N. :):):)

randka

Taaa jest, Panie Kapitanie, meduję posłusznie, że mam randkę.

Odnotowałam postęp, w porównaniu do moich wcześniejszych "doświadczeń", bo kandydat po pierwsze ma pracę (to jest pewne, poznałam delikwenta jak w tej pracy był), po drugie nie ma dziewczyny (to jest nie do końca pewne, ale natenczas nie mam powodów, żeby chłopakowi nie wierzyć na słowo), po trzecie nie jest to randka w ciemno przebiegle nagrana przez znajomych, po czwarte (i tu pozostaje mi mieć nadzieję:)) nie ma dziecka, bo nic o takowym nie wspominał, a to raczej istotny element z życia dlatego zakładam, że trzeba o czymś takim wspomnieć...

Już na bieżąco, tj. jutro, sprawdzę jak się kandydat zachowuje odnośnie mojej listy cech faceta... i czy będę chciała przymknąć oko na ewentualne niespójności z ową listą.

Do czego to dochodzi? Czy to paranoja z mojej strony czy może zbyt dobitne doświadczenia życiowe?

środa, 10 czerwca 2009

ewolucja

wiele się zmieniło, od wczoraj stałam się fanką Terminatora. Jest to dziwne, nawet nie wiem jak się do tego ludziom przyznawać...

złote myśli...

Tym razem mojej najlepszej przyjaciółki:
"Nie mogę znaleźć mężczyzny mojego życia. Do tej pory szukałam na siłowni i na seks czacie... może to dlatego..."

Nic dodać, nic ująć.

Ja jeszcze nie szukałam na seks czacie... może dlatego...;p

wtorek, 9 czerwca 2009

Od poniedziałku

Jaki poniedziałek taki podobno cały tydzień. No to ładnie mi się zapowiada...

Przez 36h pierwszych godzin tego tygodnia 24h jestem w pracy, udało mi się zaspać (wstałam w południe), przypalić żelazkiem koszulę, pojechać pod prąd (ale tylko kawałek), oraz tadadada! zrobić z siebie w spektakularny sposób idiotkę i to kilka razy, a wszystko dla dobra mojego miejsca pracy... i co? Nico! jeszcze mi się oberwało, tradycyjnie, jako żem czarna owca! Dobrze, że mężczyźni wolą brunetki. Bo inaczej normalnie bym płakała rzewnymi łzami;p

to będzie ciekawy tydzień

A jednak behawioryzm...

Pawłow i spółka mieli rację!

Wyuczyłam moich współpracowników, że za różnego rodzaju przysługi pobieram haracz. Tym sposobem, pobieram niczym Mały John z Robin Hooda, myto w postaci słodyczy wszelkiej maści:)

A ponieważ zgodnie ze wszystkimi zasadami byłam konsekwentna teraz to już zainteresowanym przychodzi naturalnie!

Mam talent...

Bo to niby każdy potrafi perfekcyjnie zrobić z siebie idiotkę w 3 minuty?! Ja potrafię i to nawet 3 razy:)

niedziela, 7 czerwca 2009

Ale za to niedziela, ale za to...

I co? miałam po szalonej imprezie wypoczywać. Akurat. Nie ze mną te numery, Bruner. Wieczorem telefon otrzymałam i dyspozycję dostałam, żeby do Cioci mojej szanownej zadzwonić, godzina została wyznaczona niebagatelna... 8 i to w dodatku rano.

Jak już telefon wykonałam to chcąc nie chcąc trza było zaplanować co zrobić z tak pięknie dniem rozpoczętym, a długi to on jest...

Tym sposobem na jogging się wybrałam, potem w kolejności spełniłam mój katolicki i obywatelski obowiązek.

Co do mojego obowiązku obywatelskiego to zachowuję strategiczne milczenie i nabrałam wody w usta, bo bez względu na to do kogo poparcia się przyznam narobię sobie w rodzinie wrogów.
Cicho szaaa.

Z ogłoszeń lokalnych, w rodzinie wszyscy zdrowi, aczkolwiek mnie dalej męczą przeziębienia i takie tam przeziębieniowe stany, chrypka seksowna występuje nieustannie od dni kilku i nie przechodzi w etap "zapitej 60-tki". Są powody do radości:)

sobota, 6 czerwca 2009

Przy sobocie, po robocie... (???)

W tym tygodniu, z okazji "matki boskiej pieniężnej", miałam okazję odśpiewać pieśń bardzo miłą dla ucha:

"Jezu jak się cieszę z tych króciutkich wskrzeszeń, gdy pełniutką kieszeń znowu mam..." itd.

To miłe, ale jak zwykle euforia trwa jakieś dwa dni, a potem wszystko wraca do normy.

I właśnie, z okazji tego powrotu do normy, dzisiaj po robocie czeka mnie wieczór sponsorowany przez mohito, a gdzie JA tam impreza, więc zapowiada się doskonała zabawa:)

Osiąganie nieosiągalnego, czyli zdobyć Everest

Dlaczego zawsze chcemy tego, czego mieć nie możemy...

Złote myśli

Ludzie bogaci nie są głupi, co to to nie, oni są po prostu ekscentryczni:)

piątek, 5 czerwca 2009

uwagi życzliwych

Dziś usłyszałam, że nie ma nic bardziej odstraszającego facetów, jak kobieta, która mówi, że szuka męża...

Nie ma nic bardziej odstraszającego jak jęczący, narzekający faceci, a jak się okazuje większość z nich wcześniej czy później wykazuje takie cechy...
Dlatego ku pamięci, Panowie: "Nie jęcz, to nie jest seksowne"*


*"Grindhouse: Death Proof"

życiowa decyzja...

Postanowiłam się zakochać:) Trzeba podejść do tego racjonalnie, takie zakochanie to w sumie bardzo fajna sprawa. I jak tam myślałam o zakochaniu, to zaraz kontemplacje skierowały się w stronę "Jak się odkochać?" (tak na wszelki wypadek)... A oto wnioski do jakich doszłam.

Laleczki voodoo wcale nie działają, wróżki są przereklamowane, broń palna droga i trudno dostępna, a egzorcysta... twierdzi, że to nie jego działka!

Podsumowując, okazuje się, że wcale nie tak łatwo się zakochać, ale odkochać się jest jeszcze trudniej...

czwartek, 4 czerwca 2009

leczenie

Dzisiaj kuruję duszę i ciało. Byłoby prościej gdyby ból w zatokach nie rozsadzał mi głowy, ale co tam...

... w podróży

Ostatnio zostałam określona jako "... w podróży". Jest to oczywiście nawiązanie do "Śniadania u Tiffany'ego". Ja to uzupełniłam tak:
"W podróży nieustającej, mentalnej, fizycznej i momentami metafizycznej nawet, z aparatem fotograficznym na szyi często, z Aniołem Stróżem na ramieniu zawsze"

wakacje

Pojechałam na wakacje, bo byłam zmęczona. Jestem zmęczona, bo byłam na wakacjach...

A moje wakacje to były...:) Nic dodać, nic ująć. Wybrałam się do niezbyt odległego kurortu, w którym bywają wszyscy rodacy (czyt. byłam w Egipcie). Poleciałam z koleżanką, równie spontaniczną w swoim postępowaniu, co autorka tych wypocin. Tak więc, wiele nie gadając w poniedziałek wpadłyśmy na pomysł wakacji, we wtorek kupiłyśmy wyjazd, natomiast w środę byłyśmy już w samolocie, który przez przypadek przejęłyśmy nie używając siły, a jedynie uroku osobistego. Na czas urlopu miałam jedynie dwa postanowienia - utrzymywać stały poziom alkoholu we krwi, oraz równomiernie się opalać:) Oba bez większych problemów spełniłam zajmując nad basenem hotelowym strategiczną pozycję między barem i restauracją:)



Poza tym (tu mała, aczkolwiek bardzo istotna dygresja), aby wytrzymać w egzotycznym klimacie i zupełnie abstrakcyjnej kulturze odpowiednia ilość alkoholu w organizmie była konieczna dla zachowania zdrowia psychicznego (przyp. autora).

Tak z mniejszymi lub większymi przygodami przeżyłyśmy cudnych 7 dni, w ciągu których kilka razy przehandlowałam koleżankę za kilkadziesiąt wielbłądów, a siebie za m.in. ferrari.

Powrót mój ogłosiłam prostą i wielce czytelną informacją wysłaną do znajomych:

"Pani wróciła na włości"

Okazało się, że wiele osób się stęskniło... urocze:)

Ksywy,ksywki i przezwiska

Cóż...
Większość moich znajomych mówi do mnie "po nazwisku", na co się nie oburzam, jestem pogodzona z zaistniałą sytuacją i do niej przyzwyczajona.
Jednak zdarzają się uparte bestie, chłopięta, ale dziewczęta nie zostają w tyle w tej kwestii, które co jakiś czas wymyślają jakieś rewolucyjne określenie. A zatem byłam Jagusią, wiedźmą (tu duży udział ma moja rodzina), chomiczkiem, małą, raz zostałam nawet określona "dykcją wszechmogącą"...
Ostatnimi czasy bywam Anusiakiem, Anuśką, kreskówką szaloną, niunią i... decybelem(tu ukłon z powodu trafnego określenia!)
Jak tak czasami tego słucham, to wolę już po nazwisku:)!

Dialog miesiąca

K: Dlaczego się we mnie nie zakochałaś?!
A: No wiesz, jakby to powiedzieć, nie można się w kimś tak po prostu zakochać, kiedy zna się go 2 miesiące...
K: Ale dlaczego się we mnie jeszcze nie zakochałaś? Ja od dwóch miesięcy udaję SAMCA ALFA, a ty nic...


:)

Pokrótce o miejscu pracy czyli...

miejscu, w którym spędzamy większość życia, a może nawet układamy sobie życie...:)

Moje miejsce pracy to absolutne szaleństwo, pracujemy ciągle, wygłupiamy się nieustannie, molestujemy siebie nawzajem nagannie i wyrabiamy godziny ponad normę każdego dnia i miesiąca. Podsumowując - obóz pracy, więc nic dziwnego, że zostaje nam tylko poczucie humoru. Śmiech przez łzy niczym w IIIcz. Dziadów!

Z plotek zakładowych -
Ja obecnie mam potajemny romans w pracy. Nawet ostatnio zapytałam moich współpracowników: "Czy wiecie jak ciężko jest utrzymać w tajemnicy romans w pracy?"
I sama sobie odpowiedziałam:"Bardzo, szczególnie, że wszyscy o tym wiedzą!"
Bo tak się składa, że faktycznie mój romans, nie dość, że potajemny, do tego oplotkowany,to na dodatek jeszcze fikcyjny jest... I bądź tu mądry, człowieku, noś kalosze:)

Bezsenność we Wrocławiu

Pośrednio ze względu na moją pracę, bezpośrednio z braku czasu bardzo mało sypiam ostatnimi czasy. Właściwie to prawie wcale nie śpię i zastanawiam się kiedy nastąpi przesilenie i upadnę na moją śliczną buźkę. Pomartwię się o to jutro, albo pojutrze...
W pracy tradycyjnie, czyli lepiej nie mówić, ale są też pozytywne aspekty, które trzymają mnie przy życiu, a raczej w miejscu pracy:) Mowa o moich wspaniałych koleżankach i kolegach, dzięki którym nawet podsumowując nawet najgorszy dzień mogę się uśmiechnąć!
A tak w ogóle to leczę się muzyką najlepszego zespołu na świecie (absolutnie subiektywna jest to opinia, największej na świecie fanki Myslovitza-o tym jeszcze później) po tym zapłakanym dniu.

środa, 3 czerwca 2009

zaległości

Mam czasami takie dni, w które namiętnie nadrabiam zaległości. Przez mój styl pracy plus styl ogólnie pojętego życia, tych zaległości zbiera mi się niemało. Dlatego jeśli już zdecyduję się je nadrobić to mam całą panoramę zadań od wizyty w banku, urzędzie, poprzez sprzątanie, naprawę samochodu, aż po kupno nowych majtek. Takie są koszty zbyt długiego siedzenia w pracy
i moich szalonych pomysłów (które przychodzą mi do głowy zbyt często), na które czasu mało nie tracę, a wręcz angażują mnie nadmiernie.
Od poniedziałku zatem nadrabiam zaległości, a ponieważ sprawę potraktowałam bardzo kompleksowo, udało mi się wczoraj w końcu obejrzeć "Edwarda Nożycorękiego". Nic dodać, nic ująć! Film należy do absolutnie świetnych i myślę, że więcej komentarzy nie trzeba.

Trudne początki...

Początki czegoś nowego zawsze są trudne, ale mam nadzieję, że z czasem będzie po prostu lepiej. Od wielu lat prowadzę mój osobisty dziennik, w którym spisuję różne przemyślenia i od jakiegoś czasu myślałam o blogu. Zobaczymy co z tego będzie:) No to zaczynamy. Pozwolę sobie zacytować kogoś dla mnie ważnego: "Alleluja i do przodu!". Niech to będzie myśl przewodnia dla mnie.